Pożar w Wigilię. Monika i Mariusz stracili wszystko
Feralnego wigilijnego dnia przed południem pan Mariusz Krupa (50 l.) z Broszkowa (woj. mazowieckie) rozwieszał lampki ozdobne przy swoim drewniaku. Za kilka godzin razem z żoną i synem mieli zasiąść do uroczystej kolacji.
Pani Monika Krupa (47 l.) krzątała się w kuchni i przygotowywała świąteczny stół. Właśnie w tym czasie spod sufitu kotłowni zaczął wydobywać się gęsty, duszący dym. Za chwilę płomienie ogarnęły cały sufit i poddasze. Na miejscu bardzo szybko pojawiło się kilka wozów straży pożarnej. Tylko dzięki temu dało się uratować fragmenty elewacji drewnianych ścian domu. Wszystko wewnątrz spaliło się lub zostało zniszczone.
Czytaj dalej pod materiałem wideo.
Dom nadaje się do rozbiórki
- Dom nadaje się tylko do rozbiórki, bo całkowicie spaliły się belki strychu i więźba dachowa – opowiada Mariusz Kupa. – Z dymem poszła znaczna część wyposażenia pomieszczeń. To, co nie zostało spalone, zniszczyła woda lejąca się z sufitu podczas akcji gaśniczej. Ludzie załatwili nam kontener, w którym będziemy mieszkać. Niedługo pragnę zabrać się do rozbiórki zgliszczy i stawiania na tym miejscu drugiego domu. Ale to nie taki proste, bo brakuje nam pieniędzy – pokazuje zniszczone poddasze.
Rodzina Krupów niedawno otrząsnęła się po tragedii sprzed dziesięciu lat. Wtedy to w wypadku samochodowym zginęli rodzice pani Moniki. Ona i jej syn cudem ocaleli ze zmiażdżonego samochodu.
– Ja też z synem jechałam tym polonezem, w który uderzył białoruski tir. Moi rodzice zginęli na miejscu. W wyniku kraksy trafiłam do szpitala. Dopiero teraz po latach rehabilitacji odzyskałam zdrowie po wypadku, a tu znowu potworna tragedia – mówi z łzami w oczach pani Monika. – Pożar dobił nas całkiem, bo zostaliśmy bez niczego. Proszę wszystkich ludzi o wielkim sercu, by pomogli nam w odbudowie domu. Potrzebne nam wiele rzeczy, bo zostaliśmy z tym, co mamy na sobie – apeluje.
Ruszyła zbiórka
Jeśli chcesz pomóc rodzinie możesz wesprzeć i udostępnić zbiórkę dostępną pod tym linkiem.