- Takich korków nigdy tu nie było - mówili w czwartek rano kierowcy. Urzędnicy długo nie wiedzieli, co się dzieje i dopiero przed popołudniowym szczytem udało się naprawić felerne światła. Rano, niestety, była totalna drogowa katastrofa i każdy, kto próbował dostać się do pracy Wybrzeżem Szczecińskim, pluł sobie w brodę.
Kierowcy jadący od strony Białołęki i Targówka stali od mostu Gdańskiego do Świętokrzyskiego. Od strony Wawra też jechało się fatalnie! Nawigacje samochodowe pokazywały średnią prędkość na poziomie 5 km/h!
Niestety, przez budowę II linii metra na Pradze kierowcy nie za bardzo mogli zboczyć z trasy i poszukać innego rozwiązania. - Zazwyczaj samochody stoją od Gdańskiego do Ratuszowej i to koniec. Dalej zazwyczaj jedzie się dużo szybciej - mówi pan Bartłomiej Kowalski (34 l.), kierowca z Białołęki. Jego podróż między domem a pracą wydłużyła się wczoraj z 30 do 50 minut.
Co było powodem tak gigantycznych korków? Przez pół dnia urzędnicy nabierali wody w usta, zrzucając z siebie odpowiedzialność. Okazało się jednak, że światła przy moście Świętokrzyskim po prostu się popsuły. Za długo świeciło się zielone dla aut jadących z mostu, a za krótko dla pojazdów przemieszczających się wzdłuż Wisły. Dopiero ok. godz. 13 udało się ściągnąć ekipę naprawczą, naprawić niesprawny bubel i rozładować korki.