Na piątkowej rozprawie przed śródmiejskim sądem rejonowym stawiło się czterech z sześciu oskarżonych lekarzy. Wspólnie ze swoimi obrońcami zapoznali się z opiniami biegłych z zakresu medycyny sądowej oraz pediatrii i chorób zakaźnych. - Wnioski biegłych są miażdżące dla lekarzy. Oni zostali rozjechani! - mówi Anna Kęsicka, mama Jasia.
Biegli wytknęli między innymi, że medycy powinni przewidzieć progresję objawów i jak najszybciej podać antybiotyk oraz skoncentrować się na ratowaniu życia, a nie odsyłaniu dziecka między szpitalami. Lekarzom dostało się solidnie za brak wiedzy. Biegli stwierdzili, że na podstawie objawów u dziecka i wyników badań nawet student powinien dokonać właściwego rozpoznania.
Obrońcy przez kilka godzin przepytywali biegłych. Pytania zdążyli zadać mecenasi tylko dwóch lekarzy, m.in. doktor z oddziału hematologii szpitala dziecięcego przy ulicy Litewskiej. Mały Jaś został tam odesłany ze szpitala przy ulicy Niekłańskiej, bo lekarz podejrzewał go o problemy hematologiczne. Ale, jak wytknęli biegli, lekarka z Litewskiej nie przebadała małego Jasia, choć powinna. - Jeżeli jest możliwość zbadania pacjenta, to trzeba badać. Szczególnie w przypadku małych dzieci. Pani doktor mogła zająć się pacjentem, ale tego nie zrobiła - mówił dr n.med. Tomasz Jurek, specjalista medycyny sądowej. Dodał też, że na tym etapie objawów, gdyby przebadano chłopca, to wykryto by sepsę. - Zaprzepaszczono jedną z tych szans - tłumaczył Jurek.
Kolejna rozprawa 27 marca. Proces w sprawie śmierci Jasia toczy się już od ponad dwóch lat. Chłopiec zmarł na sepsę w grudniu 2008 roku, po tym jak przez kilka dni lekarze odsyłali go z jednej kliniki do drugiej. Groźnej choroby nie potrafili zdiagnozować lekarze ze szpitali przy ul. Litewskiej, Niekłańskiej i Wolskiej.
Zobacz: Warszawa. Jest umowa na Łazienkowski
ZAPISZ SIĘ: Codziennie wiadomości Super Expressu na e-mail