Wszystko wydarzyło się chwilę przed godz. 16 u zbiegu Grochowskiej i Kwatery Głównej. 10-letni Piotrek wracał właśnie ze szkoły do domu. Postanowił złapać podjeżdżający akurat na przystanek tramwaj. By skrócić sobie drogę, przebiegł przez torowisko. Sekundy potem był już pod wagonem. - Musiał wybiec mi nagle z lewej strony. Mignął mi dopiero, gdy go uderzyłem - opowiadał chwilę po wypadku roztrzęsiony motorniczy, pan Zbigniew. - Miałem go dosłownie między kołami, ale jak zobaczyłem, że sam wychodzi spod wagonu, to kamień z serca - dodał.
Piotrek (10 l.) był na tyle przytomny, że sam zadzwonił do mamy. Może mówić o dużym szczęściu. Ma uszkodzony nos, podrapaną przez kamienie z torowiska twarz i sporo siniaków, ale nic mu nie grozi. Trafił do szpitala na kontrolę.