Radziecki pomnik Braterstwa Broni, nazywany powszechnie pomnikiem "czterech śpiących", przypomina niektórym warszawiakom o poddaństwie wobec Moskwy. To w końcu pierwszy monument postawiony po II wojnie światowej.
Kiedy w listopadzie 2011 roku zniknął z placu Wileńskiego, środowiska antykomunistyczne podkreślały, że to najwyższa pora, aby w końcu na dobre zniknął. Proponowano, by zwrócić go Rosji lub wysłać na cmentarz żołnierzy radzieckich przy ul. Żwirki i Wigury. Mająca większość w radzie Warszawy Platforma Obywatelska zadecydowała jednak, że pomnik zostanie odnowiony kosztem miliona złotych i stanie kilkaset metrów dalej, bliżej osiedla. Temat na kilka miesięcy ucichł z powodu budowy metra. Teraz jednak wraca.
Zobacz też: Rosyjskie transportery zniszczone na Ukrainie!
Przeciwnicy powrotu "czterech śpiących" ze zdziwieniem zauważyli, że na placu budowy, dokładnie tam, gdzie miałby stanąć monument, powstał cokół. To wywołało oburzenie. - Pomnik stałby w miejscu, gdzie Rosjanie katowali Polaków. Trzeba z tym skończyć jak najszybciej. Szczególnie, że żadnego partnerstwa broni nigdy nie było - mówi w imieniu części mieszkańców historyk Hubert Kossowski (77 l.), stojący na czele społecznego komitetu "Nie dla Czterech Śpiących!".
Choć termin podjęcia decyzji o losach pomnika jest coraz bliższy, Ratusz go odsuwa. - Tematu pomnika u nas póki co nie ma. Skupiamy się na tym, aby dokończyć budowę II linii metra i przywrócić warszawiakom ulice. Do tego czasu na pewno pomnik nie wróci. Potem podejmiemy decyzję - mówi Agnieszka Kłąb z biura prasowego Ratusza. A Mateusz Witczyński (30 l.), rzecznik konsorcjum AGP Metro, które buduje II linię kolejki, wyjaśnia: - Postument był postawiony jeszcze jak miał być odtwarzany pomnik. To jednak zostało wstrzymane.
ZAPISZ SIĘ: Codziennie wiadomości Super Expressu na e-mail