W czwartek po południu mł. asp. Robert Zaremba (38 l.) i jego kolega z patrolu zostali wezwani do bloku przy ul. Polskich Skrzydeł 6 na Gocławiu, w którym mieszkał Michał K. (37 l.).
- Jego matka martwiła się, że syn od kilku dni nie opuszcza pokoju i nie daje znaków życia. Poprosiła o pomoc pogotowie, ale ratownicy nie mogli sobie z nim poradzić i wezwali policję - opowiada aspirant Zaremba. - Gdy stanęliśmy w drzwiach jego pokoju, powiedział, że nie chce z niego wychodzić. Był roztrzęsiony, blady, chował coś za plecami i wyganiał nas - opowiada funkcjonariusz.
Nagle sytuacja przybrała dramatyczny obrót. Niezrównoważony desperat wyciągnął broń i oddał kilka strzałów w stronę mundurowych.
- Usłyszałem ogromny huk i poczułem, jak pierwsza kula świsnęła nam nad głowami. Kolejna przeszyła mi twarz, trzecia przebiła dłoń - mówi Robert Zaremba.
Zalany krwią policjant został wyciągnięty na zewnątrz przez partnera, tam udzielono mu pomocy. Trafił na oddział ratunkowy szpitala przy Szaserów.
PRZECZYTAJ: Strzelanina w Warszawie! Kto strzelał?
- Lekarze musieli zszyć mi rękę i wygrzebać kulę, która przeszyła policzek i utknęła w karku. Otarłem się o śmierć - mówi dzielny policjant i dodaje, że przez 14 lat służby nigdy nie przeżył tak dramatycznych chwil. - Nikt jeszcze nigdy do mnie nie strzelał. Cieszę się, że żyję, bo mam dla kogo. Mam cudowną żonę i 6-letnią córeczkę - mówi asp. Zaremba.
Jego oprawca leży w tym samym szpitalu. Podczas szturmu brygady antyterrorystycznej strzelił sobie w głowę. Z policyjnych ustaleń wynika, że mężczyzna miał broń nielegalnie i zmontował ją sam. W piątek jego mieszkanie zostało przeszukane. Pokój Michała K. był zagracony, a funkcjonariusze znaleźli w nim m.in. tykające pudło, z którego wystawały kable. Ewakuowano budynek i wezwano antyterrorystów. Jak się później okazało, był to tylko zegar z kukułką.