Dramat rozegrał się w sobotę. Około godz. 18 na komendę zadzwoniła roztrzęsiona kobieta. Opowiadała, że jej synek bawił się przed domem w piaskownicy i nagle zniknął, gdy weszła na moment do mieszkania. Maluszka natychmiast zaczęli szukać policjanci, strażnicy i płetwonurkowie. Kilka godzin później znaleziono chłopca niecały kilometr od domu. Wygląda na to, że zsunął się z 12-metrowej skarpy na niewielkim wysypisku śmieci obok placu budowy. Był w samej pieluszce. Jego ciałko było wyziębione i całe poranione, a on sam nieprzytomny. Na miejsce natychmiast wezwano śmigłowiec. Trafił nim do szpitala przy ul. Niekłańskiej pod troskliwą opiekę lekarzy, którzy założyli mu ponad sto szwów na samej buzi i główce. We wtorek Igorek został wybudzony ze śpiączki farmakologicznej.
- Chłopiec trafił do nas w sobotę późnym wieczorem w stanie ciężkim. W tej chwili leży na oddziale chirurgicznym. Jego stan jest stabilny, rokowania są pozytywne - wyjaśnia Maciej Kot, rzecznik szpitala przy ul. Niekłańskiej. Jak to się stało, że dziecko spadło ze skarpy? Wyjaśniają to teraz śledczy.
- Niemożliwe, żeby taki malec sam się tam dostał - mówią nieoficjalnie w rozmowie z "Super Expressem" policjanci. Matka chłopczyka twierdzi, że ktoś go porwał. - Obok miejsca, gdzie leżał Igorek, znaleźliśmy z mężem jego ubranka. Ktoś go rozebrał do samej pieluszki i tak zostawił. Funkcjonariusze powinni zająć się szukaniem pedofila - opowiada. A co na to mundurowi? - W tej chwili trwa śledztwo w kierunku niedopełnienia opieki nad dzieckiem. Na tym etapie jest zbyt wcześnie, żeby powiedzieć coś więcej - ucina mł. insp. Maciej Karczyński (41 l.), rzecznik stołecznej policji.