Kataryniarz przez 14 lat z niezbędnymi pozwoleniami wygrywał serenady i z papugą w klatce wróżył turystom. Ale w kwietniu tego roku usłyszał od strażników miejskich, że jest nielegalnym handlarzem, bo w zamian za sprzedawane za 2 lub 5 zł losy wręcza wróżby, wisiorki i breloczki. - Prowadził sprzedaż w miejscu do tego niewyznaczonym i bez pozwolenia - mówi Monika Niżniak, rzecznik straży miejskiej.
Efekt? Mandat. Pan Piotr go jednak nie przyjął i dlatego stanął przed sądem. - Nie jestem handlarzem, tym bardziej nielegalnym. A to nie są rzeczy przeznaczone do handlu, tylko fanty do losów, z których każdy wygrywa - tłumaczył Piotr Bot. - Nie mamy do czynienia z rozstawionym łóżkiem polowym, z którego sprzedaje się czapki czy biustonosze - wtórował mu adwokat mec. Wojciech Dobkowski.
Na rozstrzygnięcie absurdu przyjdzie poczekać. Sąd odroczył rozprawę do stycznia. Chce przesłuchać strażnika, który nie mógł się stawić w sądzie, bo akurat... przebywa na dwudniowym urlopie.