W niedzielę wieczorem nieoczekiwanie okazało się, że tarcza TBM "Maria" nie przebiła się zgodnie z planem pod I linią metra. Poza tym urządzenia sejsmograficzne wykryły spore drgania i przemieszczenie się tunelu o 2,5 milimetra. Dlatego ze względów bezpieczeństwa władze Metra Warszawskiego wstrzymały otwarcie stacji Świętokrzyska i Centrum, do czasu aż tarcza skończy pracę w tym rejonie. Niestety nikt z Metra Warszawskiego oraz z Zarządu Transportu Miejskiego nie pomyślał o tym, by wcześniej przestrzec pasażerów.
Rano w poniedziałek w żadnym pociągu ani na stacji nie pojawiła się informacja o przedłużonym zamknięciu metra. Efekt urzędniczej bezczynności był fatalny. Już od godziny 7 na peronach stacji Politechnika i Ratusz - Arsenał z wagonów wylewał się zdezorientowany tłum pasażerów. Zaskoczeni ludzie nie mieli pojęcia, że stacje Centrum i Świętokrzyska są nadal zamknięte. Najgorzej było na placu Bankowym. Tam ogromna rzeka pasażerów po prostu nie mogła wydostać się na poziom ulicy.
- Było duszno. Ludzie pchali się na siebie nawzajem. Potem nie było jak wsiąść do tramwaju - skarżyła się Zuzanna Laprus (20 l.), która jechała metrem od strony Młocin. I choć tramwajowe linie zastępcze 74 i 75 podjeżdżały co minutę, to wiele osób nie mieściło się do wagonów. Jakby tego wszystkiego było mało, około godziny 10 na skrzyżowaniu Marszałkowskiej z Królewską pod tramwaj wjechał samochód osobowy, a 20 minut później popsuł się... tramwaj. To totalnie sparaliżowało okolicę.
- Metro na pewno pojedzie we wtorek rano - zapewniał w poniedziałek po południu Mateusz Witczyński, rzecznik prasowy konsorcjum budującego drugą linię metra. - Tarcza drążyła tunel pod stacją wolniej, niż założyliśmy wcześniej, dlatego nie wyrobiła się podczas weekendu - tłumaczy rzecznik.