Był środek dnia. Pani Danuta wracała do domu autobusem linii 103. - Kiedy wóz skręcił w ul. Broniewskiego, a ja przygotowywałam się do wyjścia, nagle poczułam z tyłu głowy silne uderzenie i potworny, przeszywający ból. Nie wiedziałam, co się dzieje - wspomina dramatyczne chwile emerytka.
- Na początku byłam w szoku, ale po chwili zorientowałam się, że wiszący nade mną młotek, który służy do wybijania szyb w autobusie w razie zagrożenia, poluzował się i spadł prosto na mnie - opowiada kobieta.
Pani Danuta zabrała swoje rzeczy, ale przed wyjściem postanowiła jeszcze powiedzieć kierowcy wozu, co się stało. - Podeszłam do kabiny, nadal nieco oszołomiona po uderzeniu, i powiedziałam, co tu przed chwilą zaszło - wspomina i po chwili dodaje, nie kryjąc swojego oburzenia: - Kierowca zamiast zapytać, czy wszystko ze mną w porządku albo czy nie potrzebuję lekarza, powiedział tylko, że przecież to nie on mnie pobił i zapytał, czego od niego chcę. Byłam w szoku.
Kobieta po wypadku poszła do lekarza. Na szczęście okazało się, że poza porządnym guzem nic jej nie jest.
- Dobrze, że skończyło się na bólu głowy. Jednak co by się stało, gdyby na moim miejscu siedział ktoś z małym dzieckiem na rękach? - pyta pani Danuta.
A co na tę dziwną sytuację Zarząd Transportu Miejskiego?
- Można złożyć podanie o odszkodowanie, pasażer ma na to 3 lata od wypadku. A z kierowcą przeprowadzimy poważną rozmowę, bo jego zachowanie nie było właściwe - usłyszeliśmy na infolinii.