Przedstawiciele miejskich służb nie zawsze świecą przykładem. Andrzej Krysik (59 l.) jeszcze rok temu, kiedy był zastępcą naczelnika straży miejskiej na Pradze-Północ, został przyłapany przez reporterów "Super Expressu" na brawurowej jeździe. 6 maja 2013 roku ok. godz. 13.50 prywatnym autem przejechał przez ulicę Jagiellońską od placu Hallera do ul. Kłopotowskiego, trzykrotnie ignorując nakazy skrętu w lewo i jadąc buspasem. Normalny kierowca zainkasowałby za to 21 punktów karnych i 1850 złotych mandatu, ale nie on. Nie dość, że Andrzej Krysik nie zapłacił ani złotówki, to został w tym czasie pełniącym obowiązki naczelnika w swoim rewirze. Wczoraj w końcu jego sprawa trafiła na wokandę.
Zobacz też: Naczelnik straży miejskiej z Warszawy, Andrzej Krysik, wciąż bezkarny
- Nie przyznaję się do winy - mówił Krysik. - Nie jechałem buspasem z tego, co sobie przypominam. Zjechałem tylko na niego, żeby pojechać wprost Jagiellońską - kręcił przed wymiarem sprawiedliwości, jakby zapomniał o zdjęciach w "Super Expressie", na których czarno na białym widać jazdę po buspasie.
Dlaczego naczelnik łamał przepisy? - Jechałem na ważne spotkanie w siedzibie budowy II linii metra. Będąc w umundurowaniu, mogłem jechać na wprost, bo jestem pracownikiem służb miejskich, a na znaku jest napisane, że nie dotyczy służb miejskich - argumentował przed sądem naczelnik. Spotkanie było umówione od dawna, a sam naczelnik tłumaczył się, że nie był wcale spóźniony, co i tak nie usprawiedliwiałoby łamania przepisów. Prywatnym autem jechał dlatego, że służbowe było popsute. - Nie chciałem ściągać pracowników z patroli, żeby mnie podwieźli. Może jakieś auta stały na parkingu, ale może czekały na zmianę. Nie pamiętam - tłumaczył się naczelnik.
ZAPISZ SIĘ: Codziennie wiadomości Super Expressu na e-mail