Warszawa. Nawiedzony dom przy Szeligowskiej. HORROR rodziny ogrodnika

i

Autor: Pixabay zdjęcie ilustracyjne

Warszawa. Nawiedzony dom przy Szeligowskiej. HORROR rodziny ogrodnika

2021-03-13 12:44

Przerażające napisy na ścianie. Rzeczy, które same wracają na miejsce. Mały chłopiec w oknie. W domu przy ul. Szeligowskiej działy się przerażające rzeczy. Lata temu doszło w nim do strasznej tragedii. Janusz S. z zimną krwią zamordował swoją żonę i dwójkę dzieci, a później sam popełnił samobójstwo. Od tamtej pory krążą pogłoski o duchach nawiedzających miejsce tej przeraźliwej kaźni. I chociaż domu już od dawna nie ma, nadal słychać historie o duchach.

Do przerażających wydarzeń w domu przy ul. Szeligowskiej doszło wiosną 1986 roku. Tragiczną historię rodziny oraz wspomnienia okolicznych mieszkańców w swojej najnowszej książce pt. "Widziadła" opisuje Janusz Szostak. Warto zaznaczyć, że w tamtym czasie, dom przy ul. Szeligowskiej 32 zamieszkiwały dwie rodziny: jedną część budynku zamieszkiwał 41-letni Janusz S. z 30-letią żoną Aldoną oraz ich dzieci: 13-letnia Patrycja i 10-letni Eryk. Z kolei druga część budynku zajmowana była przez matkę mężczyzny Alicję i jej córkę Danutę N.

NIE PRZEGAP: Dramat na Bielanach. Pod Kobietą zarwał się lód. Próbowała uratować swojego pieska [ZDJĘCIA]

By przytoczyć szczegóły tych potwornych zdarzeń, autor posiłkuje się reportażem "Prawdziwa historia nawiedzonego domu" Bartłomieja Mostka. "Tego dnia 13-letnia Patrycja S. i jej 10-letni brat Eryk nie pojawili się na lekcjach w Szkole Podstawowej nr 306 na warszawskim Bemowie. Był piątek, 25 kwietnia 1986 roku. Wkrótce potem ich koleżanki i koledzy dowiedzieli się od nauczycieli, że cała rodzina S. zginęła w wybuchu gazu. Dopiero po jakimś czasie, z plotek młodzi ludzie dowiedzieli się, że przyczyną śmierci rodzeństwa nie był gaz, ale zbrodnia (…)"- pisał Bartłomiej Mostek.

Pierwsze sygnały nie wskazywały na to, by w domu doszło do przerażającej zbrodni. Straż pożarna otrzymała bowiem informację o pożarze. W akcji udział brało osiem zastępów straży pożarnej, a straty, które spowodował szalejący żywioł, były spore. Zorientowano się, że pożar nie był przypadkiem. Gdy już udało się okiełznać ogień, strażacy i milicjanci weszli do domu. To, co tam zastali zszokowało wszystkich.

- W pokoju stołowym obok siebie leżały zwłoki kobiety i mężczyzny, a przy jego nogach leżała strzelba. Podłoga została oblana benzyną, zaś obok stołu stał otwarty kanister. Kobieta zginęła od postrzału szyi, mężczyzna zaś został postrzelony w część żuchwową twarzy. W sąsiedniej sypialni, na łóżku, twarzą do poduszki leżał ubrany w piżamę chłopiec. Gdyby nie rozległa rana postrzałowa pleców, można by pomyśleć, że śpi. W ostatnim pokoju, wciśnięta w kąt, skulona w pozycji embrionalnej, klęczała nastoletnia dziewczyna. Miała na sobie nocną koszulę, z której boku płynęła krew. Jak później stwierdzono, strzał z broni myśliwskiej przebił na wylot jej ramię, a następnie zmiażdżył serce (…) - pisał w swoim reportażu Bartłomiej Mostek.

W sprawie tragicznych wydarzeń śledczy nie mieli żadnych wątpliwości. To Janusz S. zamordował swoją rodzinę, a później sam popełnił samobójstwo. Prawdopodobnie zrobił to z zazdrości o żonę. Ostatecznie śledztwo w sprawie morderstwa umorzono. "Kwestia powodów, dla których doszło do tragedii, pozostanie na zawsze otwarta. (…) Podłożem więc dokonania zabójstwa i samobójczej śmierci Janusza S. mogły być głębokie nieporozumienia rodzinne, których w toku śledztwa nie można w sposób absolutnie obiektywny ustalić, bądź też choroba psychiczna Janusza S., która pojawiła się niespodziewanym silnym atakiem z bliżej nieokreślonej etiologii. W świetle zebranego materiału dowodowego nie stwierdzono bowiem również, że Janusz S. mógł na taką chorobę cierpieć" - wyjaśniał decyzję o umorzeniu śledztwa prokurator Mirosław Kaliski.

Co tak naprawdę wydarzyło się 25 kwietnia 1986 roku, już na zawsze pozostanie tajemnicą. Ciekawy jest jednak fakt, że po tragicznych wydarzeniach na ul. Szeligowskiej zaczęły pojawiać się historie o duchach, które nawiedzają zniszczony dom. - Kiedyś poszedłem tam z psem na spacer. Zatrzymałem się koło bramy. Nawet miałem zamiar wejść na teren tej posesji, ale Power stanął przed furtką jak wryty, zjeżyła mu się sierść na grzbiecie i nie chciał ruszyć się z miejsca. Mówi się, że zwierzęta czują i widzą więcej niż człowiek. I on chyba wtedy coś tam zobaczył - przyznał w rozmowie z Januszem Szostakiem mężczyzna mieszkający w pobliżu nawiedzonego domu.

Na internetowych forach krążą nieprawdopodobne historie o duchach. Te przedstawione w książce "Widziadła" pochodzą z lat 2007-2009. Oto kilka z nich:

  • "Wieczorami w oknach tego domu nieraz widać poświatę od włączonego telewizora, a niekiedy dochodzi stamtąd muzyka. Podobno nawet bezdomni boją się tam zamieszkać" - napisała na jednym z forów internetowych Ala.
  • "Byłam tam wieczorem i widziałam, jak starsza pani rozwieszała pranie w ogródku na sznurach między drzewami. Pojechałam tam następnego dnia rano. Nie było prania, ani nawet sznurów, a dom wyglądał na opuszczony" - stwierdziła Sonia.
  • "Zawsze jak wracam z pracy, to widzę, jak w oknie stoi malutki chłopiec (…)" - opowiedział Patryk.

Niestety, dla osób, które na własnej skórze chcą sprawdzić te pogłoski mamy zła nowinę. W 2012 roku zrujnowany dom przy Szeligowskiej 32 kupił deweloper, który chciał zbudować tam osiedle mieszkaniowe. Kolejny pożar, który dotknął dom 5 stycznia 2013 roku, ostatecznie przesądził o jego losie. Obecnie w miejscu "nawiedzonego domu" stoi niewielkie osiedle. Czy jego mieszkańcy zdają sobie sprawę, jak mroczną historię miał przed laty ten adres?

Sonda
Czy wierzysz w duchy?

Więcej informacji na temat tej i innych historii znajdziesz w książce Wydawnictwa Harde "Widziadła", autorstwa Janusza Szostaka. Książka do kupienia tutaj.

Książka Wydawnictwa Harde Widziadła, autorstwa Janusza Szostaka

i

Autor: Wydawnictwo Harde Książka Wydawnictwa Harde "Widziadła", autorstwa Janusza Szostaka.
Seriale dla kobiet, które warto obejrzeć

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki

Nasi Partnerzy polecają