Sobota, parę minut po godz. 7 rano. Ulicą Puławską od strony Piaseczna pędzi biała honda accord type-r. Mimo że pada śnieg, a nawierzchnia jest śliska, kierowca przyśpiesza jeszcze bardziej. Tuż przed skrzyżowaniem z ul. Kuropatwy auto wpada w poślizg. Najpierw ścina przydrożne drzewo, a po chwili wpada na słup, ze znakiem ograniczenia prędkości do 50 kilometrów na godzinę. Siła uderzenia rozrywa hondę na dwie części.
Zabiła ich prędkość
Siedząca na fotelu pasażera Dorota M. ginie na miejscu. Kierowca w stanie krytycznym trafia do szpitala. Nie udaje się go uratować. - Mężczyzna najprawdopodobniej nie dostosował prędkości do warunków na drodze - wyjaśnia Tomasz Oleszczuk ze stołecznej policji.
- Zabiła ich brawura kierowcy. Prędkościomierz zatrzymał się na 154 kilometrach. A przecież on próbował uniknąć zderzenia, hamował. Mogli jechać nawet 200 kilometrów na godzinę - ocenia funkcjonariusz ze stołecznej drogówki.
Nocny kierowca
Radosław D. jeździł autem zawodowo. Pracował w korporacji "nocnych kierowców", woził pasażerów i towary. Prywatnie był amatorem motoryzacji. - Dwa lata temu uciekł już grabarzowi spod łopaty Miał wypadek na motocyklu, po którym przechodził długą rehabilitację - wspomina jego kolega. - Lubił ryzykowną i szybką jazdę. Mawiał, że "ulubieńcy bogów umierają młodo". I chyba miał rację - dodaje.
26-latka, która zginęła na miejscu, osierociła 2-letnią córeczkę.