- Tu ciągle przychodzili i pili. Marek nieraz wracał do mieszkania na czworaka. Pił non stop, ale był spokojny i nie szkodził nikomu. Wielokrotnie mówiliśmy mu, żeby się opamiętał i przestał pić, bo kiedyś dojdzie tu do tragedii. Tylko przytaknął i poszedł - mówią sąsiedzi. Okazało się, że mieli rację.
W sobotę do Marka K. przyszli znajomi na kolejną imprezę. W lokalu słychać było głośną muzykę. Libacja przeciągnęła się do niedzieli. Jak ustalili reporterzy Super Expressu, przed południem mężczyźni byli już mocno wstawieni. Najprawdopodobniej zasnęli z papierosem w ręku i zaprószyli ogień. Płomienie ogarnęły duży pokój i rozprzestrzeniły się na całe mieszkanie. Kiedy dym zaczął wydobywać się z mieszkania przez drzwi i okna, na ratunek było już za późno.
- Sąsiad zauważył dym i zaczął dobijać się do drzwi. Ale nie mógł dostać się do środka, bo były zamknięte - opowiada jeden z mieszkańców. Na miejsce natychmiast wezwano pogotowie, straż pożarną i policję.
Zanim jednak służby dotarły na miejsce, z drugiego piętra przez balkon wyskoczył Tomasz. Upadł na trawnik przed blokiem. Połamany w ciężkim stanie został zabrany do szpitala. Czesław, drugi z imprezowiczów, ratował się, próbując wyjść przez okno. - Widać było, że ogień go przypieka i jest poparzony. Miał w ustach pełno piany - opowiada świadek. Mężczyzna w ostatniej chwili został wyciągnięty przez strażaków. W stanie krytycznym przewieziono go do szpitala.
- Dwie osoby ranne trafiły do szpitala. Trzecia zmarła na miejscu - informuje Piotr Świstak z Komendy Stołecznej Policji. Mężczyźni są w śpiączce farmakologicznej. Nie wiadomo, czy przeżyją. Z mieszkania najprawdopodobniej nie zdążył uciec Marek K. Właściciel lokalu spłonął żywcem wewnątrz budynku.