Problem ze szczurami pojawił się już w marcu. Gryzonie zaczęły wychodzić z piwnic i szukać pożywienia na zewnątrz. Mieszkańcy żalą się, że są przez nie terroryzowani. Nie pomagają porozkładane trutki. Szczury je omijają. - Trudno sobie z nimi poradzić. Są wszędzie. Znalazły sobie miejscówkę obok naszego bloku i tu buszują w poszukiwaniu pożywienia. Wchodzą nawet na klatkę schodową Najbardziej aktywne są pod wieczór- informuje Jan Pienkosz (86l.) Gryzonie nie boją się nikogo. Są wygłodniałe i agresywne. - Te szczury wracają tu jak bumerangi. Dzisiaj jak szłam z Frankiem do przedszkola wyszedł się jeden z nami przywitać. Jak wyrzucałam śmierci skoczył mi jeden na klatkę piersiową. Myślałam, że umrę – mówi jedna z lokatorek. Mieszkańcy wielokrotnie interweniowali do spółdzielni w sprawie gryzoni, ale do dziś nikt z urzędników nie kiwnął w tej sprawie nawet palcem.
- Spółdzielnia twierdzi, że to wina śmieciarzy, którzy nie zabierają nieczystości w terminie. Ale to nieprawda. Winni są też mieszkańcy, którzy dokarmiają gołębie. Pracownicy spółdzielni obiecali przeprowadzić deratyzację, ale na tym się skończyło. Cały czas walczymy też o zamurowanie zsypów, bo to jest koszmar! Mrówki faraona i okropny smród – tłumaczy zbulwersowana mieszkanka. Nikt jednak na prośby i apele mieszkańców nie reaguje. - Nic z tym w ogóle nie robią. Przez epidemię zamknęli się w budynku przed mieszkańcami i każą nam wszystkie sprawy załatwiać telefonicznie. A my mieszkańcy zostaliśmy pozostawieni sami sobie – dodaje pan Jan.