Pacjenci z gorączką i starsi ludzie o kulach. Każdego dnia przed przychodnią przy ul. Chełmskiej ustawia się około 40 chorych. Aby mieć szansę dostania się do lekarza, stoją sprzed budynkiem już od godz. 5.30 rano. Niektórzy specjalnie biorą wolne w pracy. - Nie jesteśmy tu dla przyjemności - denerwuje się Adrian Grzybowski (19 l.), pacjent placówki. - Telefon w rejestracji jest chyba atrapą. A jeśli się przyjdzie o godz. 7.30, nie ma już wolnych "numerków" i aby dostać się do lekarza, trzeba przyjść następnego dnia - dodaje.
Nauczeni doświadczeniem chorzy kolejkę na zewnątrz organizują więc sobie sami i czekają przez dwie godziny na zimnie. Z prośbą o wcześniejsze otwarcie drzwi wielokrotnie występowali do dyrekcji przychodni. Niestety, bezskutecznie. - Czy lato, czy zima czekamy tu pod drzwiami. Nie ma nawet żadnej ławki. Mogliby otworzyć chociaż drzwi, żebyśmy się trochę ogrzali. Tak nie można nikogo traktować - mówi oburzony Krzysztof Gajewski (60 l.), inny chory.
Widok dziesiątek ludzi godzinami marznących na schodach w oczekiwaniu na zapisy do lekarza nie wzrusza jednak dyrekcji placówki. Pracownicy jeszcze przed godziną 7 przedzierają się przez tłum, by wejść do środka. - Przychodnia jest czynna od 7.30 - rzucają pacjentom, z trzaskiem zamykając za sobą drzwi na klucz. Nie chcą też komentować sprawy. - Rozmowa z panią dyrektor w dniu dzisiejszym jest niemożliwa. W dniu jutrzejszym również - usłyszeli reporterzy "Super Expressu" w sekretariacie. I to ma być dobrze działająca służba zdrowia?