Zamknięty pl. Wileński wywołał komunikacyjny chaos. Mimo że od zatwierdzenia tej decyzji minęły ponad 2 tygodnie, urzędnicy nadal nie wymyślili, jak poradzić sobie z korkami i ułatwić życie tysiącom zdezorientowanych warszawiaków. Reporter "Super Expressu" pojechał na pl. Wileński, aby osobiście zmierzyć się z problemem.
W godzinach szczytu do autobusu się nie wciśniesz
Pomiędzy godziną 7 a 9 rano, czyli w czasie porannego szczytu, przystanki są zalewane przez morze pasażerów. Wejście do autobusu graniczy z cudem, a na znalezienie wolnego miejsca, nie tyle siedzącego, co w tłumie ściśniętych pasażerów, trzeba czekać od kilkunastu do kilkudziesięciu minut. Mieszkańcy Pragi tracą cierpliwość. Są wściekli tym bardziej, że po mieście mogłoby kursować dużo więcej pojazdów. Ale... są korki i dlatego Zarząd Transportu Miejskiego ogranicza liczbę pojazdów na stołecznych ulicach! - To kpina! Jak tak można - wściekają się pasażerowie.
- Nie da rady wsiąść za pierwszym razem do autobusu. Czekam już na drugi i przez to codziennie spóźniam się do szkoły. Powinno być więcej autobusów, żeby częściej kursowały. Mogliby też puścić więcej pociągów, bo o tej godzinie do wagonu jest się równie ciężko dostać - żalił się na pl. Wileńskim Łukasz Ostrowski (18 l.)
Dlaczego Zarząd Transportu Miejskiego zmusza pasażerów do podróżowania zapchanymi, starymi ikarusami, a puste nowe autobusy drażnią zza ogrodzenia zajezdni?
- Trasy i rozkłady są optymalnie rozstawione. Nie możemy dać więcej autobusów, bo przecież i tak stałyby w korkach - tłumaczy "rezolutnie" Andrzej Skwarek z ZTM-u.
A jednak, jak się chce, to można. Bo 1 listopada udało się uruchomić aż 27 dodatkowych autobusów oraz zwiększyć częstotliwość kursowania na kilkunastu liniach. Mimo dużego natężenia ruchu, głównie w kierunku stołecznych cmentarzy - znacznych korków i utrudnień nie było.
A pasażerowie podróżowali w ludzkich warunkach. Widocznie Zarząd Transportu Miejskiego potrzebuje specjalnego święta, żeby udowodnić, że od święta potrafi.