Jacek T. od 2011 roku był kilkakrotnie zatrzymywany w związku z pożarami aut w różnych częściach Warszawy oraz podpaleniem drzwi Prokuratury Apelacyjnej. Głośno zrobiło się o nim jednak rok później, gdy w Ursusie, a później w Śródmieściu, przy ul. Oleandrów, Nowowiejskiej i Natolińskiej, puścił z dymem dziesięć samochodów. Za te ostatnie przestępstwa w kwietniu skazał go śródmiejski sąd, uznając, że oskarżonego trzeba izolować od społeczeństwa, które ma prawo czuć się bezpiecznie. Został skazany na 5 lat więzienia w systemie terapeutycznym, konieczność zapłaty 200 tys. zł nawiązki dla poszkodowanych oraz opłacenia 45 tys. zł kosztów sądowych.
Zobacz też: Podpalił 19 aut w jedną noc
Znany stołeczny mecenas Michał Tomczak, obrońca i zarazem ojciec oskarżonego, odwołał się od tego wyroku. Twierdził, że dopuszczono się poważnych uchybień i wybrano wersję wydarzeń najmniej korzystną dla oskarżonego. Podał też w wątpliwość opinię biegłego z zakresu pożarnictwa i ogólną kwalifikację czynów. Mimo starań obrony, wczoraj utrzymano wyrok niemal w całości. - Postępowanie w sądzie rejonowym zostało przeprowadzone prawidłowo - uznał sędzia Krzysztof Chmielewski. I skazał Jacka T. na 5 lat więzienia oraz konieczność pokrycia kosztów sądowych. Ojcu podpalacza udało się jednak oszczędzić kilkaset tysięcy złotych, bo sąd zwolnił oskarżonego z konieczności wypłaty nawiązki właścicielom spalonych samochodów, gdyż dostali już odszkodowania od ubezpieczycieli. Wyrok jest prawomocny.
ZAPISZ SIĘ: Codziennie wiadomości Super Expressu na e-mail