Jacek T. (24 l.) to piroman, przed którym drży cała stolica. Już w 2011 i 2012 roku podkładał ogień pod samochody w centrum miasta. Mimo to w styczniu sąd wypuścił go z aresztu, by po kilku tygodniach wrócił z kolejnym przestępstwem na koncie. Jacek T. został zatrzymany po tym, jak w sobotę pijany podpalił 5 aut na ulicy Oleandrów. Wczoraj po godz. 11 piroman był przesłuchiwany w śródmiejskiej prokuraturze. - Mężczyzna usłyszał zarzut usiłowania sprowadzenia zdarzenia zagrażającego życiu i zdrowiu wielu osób oraz mieniu w wielkich rozmiarach poprzez podpalenie 5 samochodów - tłumaczy Dariusz Ślepokura, rzecznik prasowy prokuratury okręgowej.
Ale jak to w ogóle możliwe, że ten niebezpieczny bandyta chodził beztrosko po ulicach Warszawy i podpalał znów samochody? - To kompromitacja i osłabienie prestiżu polskiego sądownictwa - komentuje sytuację karnista prof. Brunon Hołyst. - To jakby dać ślepemu nóż. Wypuszczanie go było niemalże zgodą na jego niebezpieczne wybryki - dodaje. Jego zdanie podziela również prokuratura - Zaskarżaliśmy tę decyzję, ale sąd i tak wypuścił 24-latka - tłumaczy prokurator Ślepokura.
Mimo poważnych zarzutów piroman postanowił grać niewiniątko i nie przyznaje się do zarzucanych mu czynów. Odmówił także składania wyjaśnień. - Jacek T. będzie badany psychiatrycznie w celu zweryfikowania, czy w chwili popełniania przestępstwa był poczytalny - dodaje Dariusz Ślepokura i zapowiada, że podpalaczowi grozi od 1 roku do 10 lat więzienia. Dziś sąd ma zdecydować, czy piroman wróci do aresztu.