- Za obiady mojej córki płacę ponad 100 zł miesięcznie, a od września będę płacił dwa, trzy razy więcej. To jakaś paranoja. Rodzicom pozostaje tylko robienie kanapek - mówi zirytowany Piotr Komór, tata Julii (9 l.). - Za te pieniądze równie dobrze mógłbym zabierać córkę do restauracji - złości się rodzic. Prywatyzacja szkolnych kuchni spowoduje wzrost ceny jednego obiadu do 11 złotych. I to w najlepszym wypadku, bo może być jeszcze drożej. Wielu rodziców będzie musiało zrezygnować z wykupowania karnetu.
Wszystko przez urzędników, którzy od kilku miesięcy szykują reorganizację kuchni. Obiady mają serwować firmy zewnętrzne. Na pierwszy strzał poszły szkoły w Śródmieściu. Podobnie będzie na Bemowie, Bielanach, Mokotowie, Pradze-Południe, Targówku, Ursynowie i w Wesołej. Łącznie reorganizacja ma objąć 66 szkół. - Musimy zaoszczędzić i dopiąć budżet oświaty. Dzięki zmianom zaoszczędzimy 3 mln zł rocznie - wyjaśnia Urszula Majewska, rzecznik prasowy dzielnicy Śródmieście. - Rocznie wydajemy 3,2 mln zł na szkolne stołówki (większość tej kwoty to wynagrodzenia pracownicze) oraz 760 tys. zł na dożywianie dzieci - podkreśla Majewska. Rzecznik dodaje, że zaoszczędzone pieniądze wrócą do szkoły np. w formie remontu sali gimnastycznej.
Dotychczas rodzice płacili za tzw. wsad do kotła, a koszty zatrudnienia kucharzy czy opłaty za gaz i wodę ponosił samorząd. Na ten cel nie ma subwencji, dlatego te koszty będą przerzucone na ajenta. To on będzie musiał płacić pracownikom i ponosić koszty utrzymania kuchni, a także wynająć od szkoły stołówkę. To oznacza, że w rzeczywistości koszty pracy kuchni poniosą rodzice.
Urzędnicy podkreślają, że ostateczna decyzja jeszcze nie zapadła i proponują trzy rozwiązania: rodzice mogą założyć fundację, która zajmie się wyżywieniem uczniów, szkoła może zamówić catering albo zlecić prowadzenie kuchni ajentowi.