Gdy pani Monika (42 l.) z Warszawy usłyszała, że ma raka szyjki macicy, była przerażona. Wiedziała, że taka choroba wiąże się z operacją wycinania narządów rodnych i węzłów chłonnych oraz długą rekonwalescencją albo wykańczającą organizm radioterapią. Kobieta, trafiając pod opiekę lekarzy z Inflanckiej, miała jednak szczęście w nieszczęściu. Szpital dostał bowiem do wypróbowania sprzęt do przeprowadzania zabiegów endoskopowych przy użyciu zieleni indocyjaninowej.
Tajemniczą substancję za pomocą laparoskopu wstrzykuje się w guz, skąd wędruje do węzłów chłonnych, a dzięki podczerwieni dokładnie widać drogę, jaką przebyła. Zieleń, podobnie jak komórki nowotworowe, dociera najpierw do węzłów nazywanych wartowniczymi, a dopiero później do węzłów chłonnych, podobnie jak rak. - Na sto kobiet około piętnastu ma przerzuty. Niestety, podczas zwykłej operacji nie widać, który węzeł jest tym wartowniczym, dlatego pacjentom onkologicznym wycina się wszystkie węzły chłonne, na wszelki wypadek - mówi szef oddziału ginekologicznego prof. Mariusz Bidziński, który przeprowadził operację. - Ta metoda pozwala nam w kilka minut ocenić, czy nowotwór dotarł już do węzłów, czy nie. Jeżeli nie znajdujemy w nich komórek rakowych, wycinamy tylko to, co niezbędne, a pacjentka sama szybko wraca do zdrowia i pełnej sprawności - dodaje profesor. U pani Moniki przerzutów nie było, dlatego lekarze nie musieli jej zapobiegawczo okaleczać.
Niestety, sprzęt do wykonywania tych zabiegów jest w szpitalu jedynie przez miesiąc. Placówka mogłaby go kupić, ale nawet gdyby znalazła na to 300 tys. zł, to najprawdopodobniej nie otrzymałaby pokrywającego koszty zabiegów finansowania z NFZ.
Prof. Mariusz Bidziński
Ta metoda pozwala nam w kilka minut ocenić, czy nowotwór dotarł do węzłów chłonnych, czy nie. Jeżeli nie znajdujemy w nich komórek rakowych, nie musimy niepotrzebnie okaleczać pacjentki. Wycinamy tylko to, co niezbędne
ZAPISZ SIĘ: Codziennie wiadomości Super Expressu na e-mail