Stowarzyszenie Marsz Niepodległości organizuje te demonstrację od 2011 r. W ciągu ostatniej dekady wielokrotnie 11 listopada dochodziło do regularnych bitew i zamieszek na ulicach Warszawy. W 2011 r. pamiętne starcie z policją na pl. Konstytucji (petardy, kamienie, armatki wodne, spalony wóz transmisyjny TVN), w 2012 r. - policja obrzucona racami i kamieniami na Marszałkowskiej, w 2013 - spalona tęcza na pl. Zbawiciela, wreszcie rok 2020 - bitwa na kawałki bruku pod Empikiem i spalona od racy pracownia przy moście Poniatowskiego.
Przyznaję: spodziewałam się, że znów nie będzie miło. Bałam się latającego bruku i petard. Mogę odszczekać. Było przyzwoicie. No, kto co lubi: biało-czerwono od flag, czerwono od rac, wojsko obok narodowców. Wciąż atmosfera bliżej stadionu piłkarskiego niż sympatycznego radosnego rodzinnego świętowania, ale dla mnie najważniejsze, że bez ofiar, pożarów i policyjnych zatrzymań, bez zniszczonego miasta. I już nieważne nawet, że Warszawę przed pokojową patriotyczną manifestacją trzeba było uprzątnąć jak przed nadejściem tornada, zabrać z drogi wszystko, co mogłoby latać, i ściągnąć policję z połowy Polski.
- To był najbezpieczniejszy marsz od lat - ocenił rzecznik stołecznej policji Sylwester Marczak. Sami organizatorzy wyraźnie odetchnęli, że się udało. Tylko że, jak mówi przysłowie „Jedna jaskółka wiosny nie czyni”. Jedną na dekadę spokojną paradą Robert Bąkiewicz nie zmyje z narodowców odium burd i zamieszek. Jeden raz to za mało.
Choć trzeba przyznać, wykazał wielką determinację. Jakby zdawał jakiś ważny egzamin. Jakby udowadniał sobie i komuś (rządowi? PiS? własnym strukturom? wątpiącemu Rafałowi Trzaskowskiemu?), że może być inaczej niż „źli ludzie myślą”. Jakby tu nie tylko o ten marsz, a o dużo więcej chodziło. I nawet nie o miliony dotacji z Funduszu Patriotycznego na siedzibę czy busa dla Straży Narodowej, a o „rząd dusz”. O pokazanie, jakim zapleczem dysponują narodowcy przed najbliższymi wyborami.
Napisz do autorki felietonu - Izabeli Kraj - [email protected]
Polecany artykuł: