Starsi i schorowani mieszkańcy domów opieki przy ul. Syreny, Elekcyjnej, Wójtowskiej, Sterniczej czy na Solcu myśleli, że 13 października, tak jak w każde dotąd wybory, będą głosować w swoim budynku. Ale nie będą mogli... Choć komisarz wyborczy zasugerował, by wyznaczyć dodatkowe komisje wyborcze w tzw. obwodach zamkniętych, czyli szpitalach, więzieniach czy domach opieki społecznej, radni odrzucili pomysł.
Efekt? Seniorzy i pacjenci będą musieli pójść, czasem spory kawałek, do którejś ze stałych komisji lub zamówić transport, a to wielu zniechęci. - W naszym domu jest dużo osób niepełnosprawnych. Gdyby komisja była na miejscu, na pewno więcej osób by poszło głosować. A tak wybiorą się na referendum tylko pojedyncze, zdeterminowane osoby - mówi nam Anna Rogowska (75 l.), pensjonariuszka Domu Opieki Społecznej przy ul. Syreny.
Rada Warszawy miała zająć się uchwałą o komisjach na czwartkowej sesji. Ale... niespodziewanie radny Maciej Maciejowski z Warszawskiej Wspólnoty Samorządowej, która jest inicjatorem referendum, skrytykował pomysł ustalenia 37 takich komisji na miesiąc przed głosowaniem. - To kuglarskie sztuczki, którymi Platforma próbuje zachować władzę w stolicy - uznał. To wystarczyło PO, by wstrzymała się od głosu i ten punkt w ogóle nie trafił pod obrady.
- To kolejny element gry na obniżenie frekwencji w referendum - komentuje krótko Maciej Wąsik (44 l.), szef klubu PiS, który głosował za komisjami. I chyba ma rację. PO konsekwentnie namawia warszawiaków do bojkotu referendum, bo prezydent Warszawy skorzysta na niskiej frekwencji. Dlaczego zlekceważyli sporą część wyborców? - Referendum to drażliwy temat. Nie chcieliśmy, by był jakikolwiek cień podejrzenia, że manipulujemy okręgami wyborczymi, a taki był zarzut radnego Maciejowskiego - wyjaśnia szef klubu PO Jarosław Szostakowski (46 l.).