Mamy pewność. Powiedzenie, że ryby z Wisły są jadalne tylko raz, to mit. Leszcze, krąpie, a nawet szczupaki i sandacze, które wyłowić można w stolicy z rzeki, wcale nie są śmierdzące i niezdrowe. Nie zaszkodziły im nawet ubiegłoroczne powodzie.
Potwierdzają to badania, które "Super Express" zlecił Zakładowi Higieny Weterynaryjnej. Specjaliści sprawdzili w laboratorium, co znajduje się w krąpiach i leszczach, które wyłowił dla nas Robert Kaniewski (42 l.). Pan Robert wędkuje od 14 lat i z królowej polskich rzek potrafi wyłowić nawet półmetrowe okazy.
- W Wiśle jest mnóstwo ryb. Ja je zwykle wypuszczam z powrotem do rzeki, ale znajomi mówią, że są bardzo dobre - zdradza.
Patrz też: Warszawa. Robotnicy na Targowej piszą SMS-y zamiast pracować
Nie może być inaczej. Specjaliści, którzy na co dzień sprawdzają, czy trafiające na nasze stoły produkty są zdrowe, badali przekazany przez nas połów przez ponad tydzień. Pobrane z każdej z rybek mięśnie leżakowały w probówkach ze specjalnymi odczynnikami, były spalane w temperaturze ponad 2 tys. stopni Celsjusza, a nawet traktowane cząsteczkami złota.
Laboranci szukali w rybach szalenie niebezpiecznych dla zdrowia gronkowców i bakterii Escherichia coli oraz najbardziej szkodliwych metali ciężkich - kadmu, ołowiu i rtęci. Wyniki, tak jak w ubiegłym roku, są rewelacyjne.
Zabójczej bakterii Escherichia coli w rybach w ogóle nie było, a liczba gronkowców bez problemu mieściła się w dopuszczonych rygorystycznymi przepisami normach. Tak samo było z rtęcią, kadmem i ołowiem, którego było nawet o połowę mniej niż rok temu. - Rybki zdecydowanie nadają się do jedzenia - podsumowuje Ewa Szydłowska z ZHW.
Potwierdzamy - nawet z grilla, którego urządziliśmy nad rzeką, i bez panierki rybka z Wisły smakuje wyśmienicie.