- Niestety, obawiamy się, że błędnie oszacowaliśmy koszty obsługi systemu w naszych dwóch dzielnicach - przyznał otwarcie stołecznym radnym dyrektor firmy Sita Tadeusz Książek. - Wygląda na to, że będziemy mieć o jedną trzecią mniej śmieci niż przewidywaliśmy.
Zgodnie z umową z miastem Sita powinna zebrać z Ursynowa i Wilanowa ponad 70 tys. ton rocznie, a to co zbiera na razie wskazuje, że może być mniej niż 50 tys. ton. Dla firmy to oznacza mniejszy zarobek z odzysku surowców, a zatem wyższe koszty.
To pierwszy taki niepokojący sygnał ze strony firm śmieciowych, które podpisały kontrakt z Ratuszem. I na razie odosobniony. - Za nami dopiero pierwszy miesiąc obowiązywania nowego systemu. Luty jest krótki i niemiarodajny ze względu na ferie. Za to w kwietniu przed świętami śmieci jest zawsze więcej. Sądzę, że to się zrównoważy. My nie czujemy żadnego zagrożenia - stwierdza dyrektor Lekaro Leszek Zagórski. Lekaro zbiera odpady z pięciu dzielnic, Sita - tylko z dwóch i to tych najbardziej zdyscyplinowanych, gdzie już wcześniej mieszkańcy byli przyzwyczajani do segregowania. Tymczasem Ratusz założył, że wszędzie śmieci przybędzie po wprowadzeniu nowego systemu. Jeśli jednak rzeczywiście warszawiacy będą produkować mniej śmieci niż szacowało miasto w specyfikacji przetargowej? Co wtedy? - To jest nasze ryzyko. Nie mamy możliwości renegocjowania kontraktu z Ratuszem - przyznaje dyrektor Książek. Firma będzie mogła wówczas jedynie wypowiedzieć umowę. A miasto - ogłosić nowy przetarg na obsługę systemu. - Trudno się spodziewać, że w tym nowym przetargu padną tak niskie ceny, jak przed rokiem - ocenia radny SLD Bogdan Żuber, były szef Zarządu Oczyszczania Miasta. A jeśli będą wyższe, urzędnicy będą musieli jeszcze raz skalkulować opłatę za śmieci pobieraną od mieszkańców.
Zobacz też: Warszawa. Radni krytykują Ratusz za śmieciową rewolucję
Tak się już dzieje w podwarszawskich gminach, gdzie śmieciowa rewolucja funkcjonuje od lipca 2013. Firma Tonsmeier-Błysk, która wygrała przetargi niską ceną, po pół roku zerwała kontrakty m.in. w Czosnowie i Wieliszewie. Opłacało się jej nawet zapłacić karę.
Wiceprezydent Warszawy Jarosław Dąbrowski jest jednak przekonany, że takiej sytuacji w Warszawie nie będzie. - Jeśli któraś z firm zerwie umowę, to zapłaci wysoką karę. My możemy wtedy podpisać umowę z wolnej ręki z innym podmiotem. Myślę, że rynek się tylko z tego ucieszy, a mieszkańcy nie zapłacą więcej - uspokaja wiceprezydent.