Warszawiacy znają już drakońskie stawki za odbiór śmieci, wypowiedzieli już stare umowy, szykują deklaracje o segregacji odpadów i kupują nowe pojemniki. A urzędnicy? Są daleko w lesie. Choć do 1 lipca zostało już mniej niż 70 dni, wciąż nie ogłoszono ogromnego przetargu, który wyłonić ma firmy odbierające te śmieci od mieszkańców. Jest więc realna groźba, że nie będzie ich komu wywozić.
- Teraz może się to udać tylko wtedy, jeśli żadna z firm nie złoży odwołania. A to, w tak dużych zamówieniach, nigdy się nie zdarza - mówi Dariusz Figura, radny PiS w radzie Warszawy.
Jego zdaniem jedynym ratunkiem dla miasta byłoby zlecenie odbioru śmieci Miejskiemu Przedsiębiorstwu Oczyszczania, które mogłoby dzięki temu porządnie podreperować budżet. - Ale byłoby to bezprawne - ostrzega.
To niejedyny problem. Kilka dni temu kolejna instytucja uznała, że przepisy przygotowane przez miasto i regulujące nowe zasady są niezgodne z prawem. Takie orzeczenie wydała właśnie Regionalna Izba Obrachunkowa, która uchyliła część dwóch wprowadzających rewolucję uchwał.
Zdaniem RIO wykaz zużytego prądu czy wody nie może być dokumentem potwierdzającym liczbę zamieszkałych w lokalu osób, a stawki dla dwulokalowych domów jednorodzinnych powinny być konkretne, a nie wyrażone w procentach. - Jest coraz więcej problemów, ale wszyscy mają dobre humory. Ja nie chcę być złym prorokiem, ale mogą nas czekać dni ze śmieciami na ulicach. Nie widzę żadnej zgodnej z prawem metody, żeby ta śmieciowa rewolucja miała szansę się udać - podsumowuje radny Figura.
Miasto i radnych czekają więc poprawki. Nie pierwsze, bo wcześniej część regulaminu utrzymania czystości uchylił wojewoda mazowiecki Jacek Kozłowski. Ratusz oczywiście uspokaja. - Zdążymy. Od 1 lipca śmieci na pewno będą odbierane od mieszkańców. Nie jesteśmy jedynym dużym miastem na tym etapie. Przetarg zostanie wkrótce ogłoszony - mówi Agnieszka Kłąb, rzecznik Ratusza.