- Kontrole kaskadowe mają eliminować z dróg piratów drogowych, którzy mijają radar i zaraz potem znów przekraczają prędkość - zapewniała w listopadzie Monika Niżniak (33 l.), rzeczniczka stołecznej Straży Miejskiej.
Jak wygląda taka kontrola? Zamiast jednego fotoradaru na tej samej ulicy będą ustawione trzy, w odległości co najmniej 500 metrów od siebie. Każdy z nich zrobi zdjęcie, które posłuży do oddzielnego mandatu. Wyjątkowi pechowcy mogą więc na kilometrowym odcinku dostać 3 mandaty po 500 zł i 10 punktów karnych. A to równa się utracie prawa jazdy.
Strażnicy wystąpili do miasta z listą 20 miejsc, w których chcieliby prowadzić właśnie takie kontrole. Procedura jest jednak taka, że o każdej lokalizacji, zanim zaakceptuje ją miejski inżynier ruchu, opinię wydaje stołeczna policja. Jak dowiedział się "SE", policjanci nie zgodzili się jednak na część miejsc, w których miały być prowadzone kontrole, bo nijak miały się one do poprawy bezpieczeństwa. - Jeśli ktoś chce robić kontrolę kaskadową na szerokiej, prostej drodze, gdzie jest świetna widoczność i na dodatek nowa nawierzchnia, to raczej trudno wmawiać potem kierowcom, że chodzi o ich bezpieczeństwo, a nie o wystawienie większej liczby mandatów - przyznają nieoficjalnie policjanci ze stołecznego Wydziału Ruchu Drogowego. Czy to oznacza, że kontroli kaskadowych nie będzie? Niestety, strażnicy z nich nie zrezygnują. Dobra informacja jest jednak taka, że ruszą one dopiero na początku kwietnia. Strażnicy czekają na zgodę miejskiego inżyniera ruchu dotyczącą sześciu z dwudziestu lokalizacji. Potem ZDM ustawi znaki informujące o kontroli radarowej i wówczas fotoradary zaczną działać.