Pani Dominika (37 l.) jest w ósmym miesiącu ciąży. W zeszły czwartek około godz. 15 wracała do domu z badań ze szpitala przy ul. Madalińskiego. Na zewnątrz panował niemiłosierny skwar. Przejeżdżając ulicą Łucką, nagle źle się poczuła i postanowiła dosłownie na chwilę się zatrzymać, aby pójść do sklepu i kupić butelkę wody. - Nie było gdzie się zatrzymać, a miejsca uprzywilejowane były zajęte. Zaparkowałam, więc na zakazie - opowiada. - Za szybę włożyłam kartę ciążową i pobiegłam szybko do sklepu. Tam kupiłam wodę i przysiadłam po to, by, chwilę odpocząć. Myślałam, że zrozumieją, w jakiej jestem sytuacji - kontynuuje. Kiedy jednak wróciła na miejsce jej samochodu już nie było, a strażnicy holowali następne.
- Podeszłam do nich i wtedy dowiedziałam się, że moje auto też odstawiono na miejski parking. Próbowałam im tłumaczyć, że dla mnie to duży problem, bo jestem w zaawansowanej ciąży, a na zewnątrz jest bardzo gorąco. Wtedy usłyszałam, że ciąża to przecież nie choroba - mówi zdenerwowana. - Tu nie chodzi o pieniądze, ale o to, jak oni mnie potraktowali - dodaje. Miejscy szeryfowie nie mają sobie jednak nic do zarzucenia. - Funkcjonariusze postąpili zgodnie z prawem i odholowali samochód, który stał na zakazie oznaczonym znakiem T-24 - ucina krótko Monika Niżniak (34 l.), rzecznik straży miejskiej.