Nasz reporter zachęcony informacjami z innych miast, w których patrole straży miejskiej jeżdżą w mroźne dni z rozrusznikami, spróbował w stolicy poprosić funkcjonariuszy o pomoc. Niestety, warszawska rzeczywistość nie jest tak wspaniała, jak na przykład ta w Tarnowie. Tam po jednym telefonie pojawia się u zdesperowanego i zziębniętego kierowcy patrol ze sprzętem. A u nas? Na ulicy Podwale Staromiejskie, tuż przy kolumnie Zygmunta dziennikarz otworzył klapę w zepsutym samochodzie i czekał na pomoc. Gdy tylko funkcjonariusze straży miejskiej zjawili się przy aucie, zostali poproszeni o pomoc. - Nie mam panu jak pomóc, bo po prostu nie mamy kabli - powiedział z radiowozu funkcjonariusz i szybciutko zamknął szybę, by nie wychłodzić auta. Radiowóz odjechał, nim spławiony reporter zdążył się odezwać.
Widok kolejnego patrolu na moment rozgrzał zziębnięte serce reportera nadzieją. Ale niestety pomoc i tym razem nie nadeszła, a radiowóz odjechał jeszcze szybciej niż poprzedni. Funkcjonariusze też nawet nie wyszli z samochodu.
Straż miejska uważa jednak, że pomaga kierowcom. - Szczególnie zimą często zdarza się tak, że samochody nie odpalają, wtedy poproszeni funkcjonariusze starają się pomóc, jak tylko mogą. Wiele osób, którym pomogliśmy w tę zimę, wysyła nam podziękowania - mówi "Super Expressowi" Monika Niżniak, rzecznik prasowy straży miejskiej. Cóż, od "Super Expressu" tym razem laurki z podziękowaniami nie będzie. - Należy pamiętać także, że nie jesteśmy instytucją do tego powołaną i nie mamy obowiązku wozić ze sobą kabli rozruchowych albo innych narzędzi - dodaje rzecznik.