Kiedy funkcjonariusze zajmą się tym, co potrafią najlepiej, czyli papierkową biurokracją, młodzież odwali czarną robotę - będzie rekwirować towar nielegalnym sprzedawcom.
Handlarzom rzodkiewek, konwalii czy sznurówek i rajstop, którzy rozkładają swoje kramy gdzie popadnie, funkcjonariusze warszawskiej straży miejskiej mówią stanowcze: nie! Ale sami sobie nie poradzą i swoją armię powiększają o oddział studentów. Już rozwiesili na warszawskich uczelniach ogłoszenie, w którym proponują pracę w straży miejskiej na umowę-zlecenie po 12 godzin na dobę. Zatrudniono już 15 osób z Akademii Obrony Narodowej.
Na czym będzie polegała pomoc studentów w walce z nielegalnym handlem? - Będą jeździli z patrolem - tłumaczy rzeczniczka straży miejskiej Monika Niżniak. Kiedy wąsaci, często brzuchaci funkcjonariusze będą podczas interwencji na bazarach liczyć skonfiskowany towar i wypisywać mandaty, studenci zajmą się pakowaniem do worków i toreb nielegalnie sprzedawanych skarpet czy czosnku. - To jakiś absurd! - oburza się Paweł Jasieński (23 l.), student z Pragi-Północ. - Strażnicy sami powinni dawać sobie radę podczas interwencji, a wysługują się młodszymi.
Na szczęście studenci otrzymają wynagrodzenie za swoją pracę. A jakże! Formacja nie będzie im żałować grosza - przecież kasa na to i tak pójdzie z podatków warszawiaków.
- Współpraca ze studentami jest dla nas tańszą formą zatrudnienia. Dzięki temu będziemy mogli angażować swoje siły w działania związane z bezpieczeństwem - tłumaczą strażnicy.