Nasi dziennikarze zamówili pod redakcję na ul. Jubilerską zwykłego przewoźnika, u którego stawka wynosi 2 zł za kilometr i rzekomo najtańszy przewóz osób, gdzie cena wynosi 1,40 zł. Wsiedli do aut w tej samej chwili i pojechali w to samo miejsce - pod centrum konferencyjne w al. Drogowców w Józefowie.
Jaka była różnica w cenie pomiędzy nimi? Zwykła taksówka okazała się droższa... o złotówkę! A dlaczego różnica była tak mała?
- Jak jedziemy? - zapytał tani przewoźnik, gdy tylko usłyszał, jaki jest cel podróży. - Nie znam miasta. Proszę jechać jak najszybciej - odpowiedział dziennikarz udający turystę.
To wystarczyło, żeby rezolutny kierowca pojechał... w przeciwnym kierunku do ul. Zamienieckiej. Później nie było wcale lepiej. Kiedy zwykła taksówka jechała najprostszą, najkrótszą drogą, czyli ul. Patriotów, tani przewoźnik kluczył Traktem Lubelskim, aż do Wału Miedzeszyńskiego.
Efekt? Dziennikarka, która jechała droższą taksówką, zapłaciła za kurs 51 zł. A najtańszy przewóz osób zażyczył sobie... równe 50 zł. Do tego zamiast rachunku z kasy fiskalnej, reporter "Super Exspressu" dostał kwitek wystawiony przez... firmę ochroniarską.
Czy to w ogóle legalne? - Niestety, przewoźników nie obowiązują te same zasady co koncesjonowanych stołecznych taksówkarzy - wyjaśnia Bartosz Milczarczyk, rzecznik Ratusza.