Wydawało się, że sprawa jest prosta. Niestety, słynny warszawski kataryniarz Piotr Bot (57 l.) już drugi miesiąc tłumaczy się przed sądem z umilania czasu turystom na Starym Mieście. Na ławę oskarżonych wysłała go straż miejska, która w kwietniu ubiegłego roku uznała, że jego działalność to nic innego jak handel bez zezwolenia. Wszystko przez to, że w zamian za sprzedawane za 2 lub 5 zł losy wręcza wróżby, wisiorki i breloczki.
- To była sprzedaż bezpośrednia. Nie widziałem tam losów - zeznawał we wtorek przed sądem strażnik Paweł Jarecki. - Podszedłem i zapytałem, czy ma pozwolenie na prowadzenie sprzedaży. Pokazał zgodę na grę na katarynce. To była zgoda sprzed kilku lat i nie było tam nic o prowadzeniu handlu - mówił strażnik.
Piotr Bot z niecierpliwością czeka na ostateczne rozwiązanie tej sprawy. - Niezmiennie uważam, że jestem niewinny - zapewnia. Kolejna rozprawa, na której przesłuchani zostaną drugi strażnik miejski oraz świadkowie działań kataryniarza, odbędzie się za miesiąc.