Spieszący się do pracy warszawiacy nie będą dobrze wspominać tego poranka. Chwilę przed godz. 8 w stojący na trambuspasie w al. Solidarności autobus linii 160 wjechał jadący w stronę Pragi tramwaj linii 23. Kabina motorniczej dosłownie wbiła się w tył pojazdu.
- Zatrzymałem się, otworzyłem drzwi, by wpuścić ludzi, i nie zdążyłem odjechać, gdy coś strasznie walnęło. Miałem zaciągnięty hamulec, ale ten tramwaj i tak przepchnął nas jakieś 5 metrów dalej - opowiada kierowca feralnego autobusu, któremu na szczęście nic się nie stało.
Ranna została niestety motornicza, którą trzeba było wyciągnąć ze zmiażdżonej kabiny. Prócz niej w wypadku ucierpiało również 10 pasażerów autobusu, którzy też doznali szoku.
- Zdążyłam wsiąść, gdy nagle straszliwie huknęło i pojawił się dym. Myślałam, że sufit się na nas zawali - opowiada pani Justyna (29 l.), którą siła uderzenia rzuciła na podłogę.
Ilona Stępień (28 l.) próbowała dostać się pechowym autobusem do pracy na Targówku. Wsiadła do niego w ostatniej chwili i kilkaset metrów dalej bardzo tego żałowała.
- Siedziałam z przodu. Nagle usłyszałam niewyobrażalny huk i poleciałam do przodu. Nie wiem nawet, w co uderzyłam - mówi pani Iwona, która przedpołudnie spędziła w szpitalu przy Lindleya z kołnierzem usztywniającym, podejrzeniem urazu kręgosłupa i siniakami na twarzy.
Usuwanie skutków wypadku, który spowodował gigantyczny tramwajowy korek, trwało blisko dwie godziny. Na miejscu były wszystkie właściwe służby.
- Policjanci ustalają, jak doszło do tego wypadku - mówi Edyta Adamus z zespołu prasowego Komendy Stołecznej Policji.
Według jednej z hipotez, którą można było usłyszeć od pracujących na miejscu służb, do zderzenia przyczyniła się usterka hamulców w tramwaju.