Kolejna tragedia była o krok. Karuzela "ława", przez którą w ubiegłą niedzielę po odpuście w podwarszawskiej Gliniance w gminie Wiązowna troje 13-latków trafiło do szpitala, miała "bawić" dzieci z Radzymina. Trafiła tam mimo wydanego przez prokuratora zakazu jej używania.
Na szczęście wadliwą maszynę namierzyli już policjanci, którzy pojawili się w piątek w Radzyminie. - Patrol miał sprawdzić, czy przedsiębiorca przestrzega zakazu - mówi Jacek Gałązka, szef prokuratury w Otwocku. W piątek karuzela na szczęście była wyłączona. Mieszkańcy Radzymina od nas dowiedzieli się, dlaczego.
- Chciałam tu spędzić czas z synem, ale chyba zrezygnujemy. Jeśli jedno urządzenie było niesprawne, to reszta też może być - mówi Katarzyna Migowska (40 l.), mama Rafała (10 l.). Według prokuratury karuzela ma być wyłączona do czasu przeprowadzenia przez biegłego elektryka ekspertyzy. A ten w Radzyminie ma pojawić się w sobotę. Jeśli uzna, że maszyna w chwili wypadku była niesprawna, właściciel firmy może usłyszeć zarzuty narażenia dzieci na niebezpieczeństwo utraty życia i zdrowia. Grozi za to kara do trzech lat więzienia.
Zobacz też: Rosyjskie transportery zniszczone na Ukrainie!
Niestety, firma "Zbyś", do której należy wesołe miasteczko, postanowiła na własną rękę zrobić przegląd pechowego urządzenia. - Zajmują się tym już nasi elektrycy. Prowadzimy ten biznes od ponad 20 lat. To pierwszy raz, gdy coś takiego się stało. Jest nam bardzo przykro - powiedziała przedstawicielka firmy, która przedstawiła się nam w piątek jako córka właściciela lunaparku. Oględziny maszyny mogą więc już nie mieć najmniejszego sensu.
Prokurator Jacek Gałązka
- Musimy mieć pewność, że właściciel nie włączy karuzeli do czasu, aż zakończy się postępowanie
ZAPISZ SIĘ: Codziennie wiadomości Super Expressu na e-mail