- To było głupie, zanim pomyśleliśmy, otworzyliśmy okno i wyskoczyliśmy. Wydawało mi się, że jest nisko. Nie pomyślałbym, że połamiemy sobie nogi - wspomina feralną ucieczkę z lekcji Mateusz (16 l.). Było kilka minut po godzinie jedenastej, kiedy chłopak wraz z kolegą Dawidem (14 l.) stwierdzili, że mają dość nauki nauki tego dnia. Zabrali plecaki i ruszyli w kierunku drzwi. Niestety, tam na przeszkodzie stanęła im woźna.
- Dla bezpieczeństwa dzieci w czasie zajęć nie pozwalamy na wychodzenie na zewnątrz. Chłopcy doskonale o tym wiedzieli i dlatego, kiedy zobaczyli pracownika szkoły, natychmiast zawrócili - wyjaśnia Zbigniew Wójcik, dyrektor gimnazjum przy ul. Bema.
Na drugim końcu korytarza na rozrabiaków już czekała nauczycielka, która chciała zagonić ich na lekcję. Jednak Mateusz i Dawid nie zamierzali dawać za wygraną. W jednej chwili otworzyli okno, sekundę później już stali na parapecie, a po chwili... zwijali się w bólu 4 metry niżej. Chłopcy trafili do szpitala ze złamanymi nogami.
- To wysoki parter, ma około 4 metrów, więc upadek na zmarzniętą ziemię musiał być dla nich bolesny - ocenia dyrektor Wójcik. Teraz obu nastolatków czeka 6 tygodni w gipsie. - Więcej nie będę uciekał z lekcji, a już na pewno nie oknem - kwituje Mateusz.