Huk wybuchu wstrząsnął Dworcem Zachodnim około godz. 8.30. W tunelu łączącym dworzec PKP i PKS, a dokładnie w małym barze, gdzie Amar K. (42 l.) i jego wspólniczka sprzedawali kebaby, eksplodowała nieszczelna butla z gazem. Wybuch błyskawicznie wywołał pożar, a gęste kłęby dymu widać było na zewnątrz budynku. - Najpierw usłyszałam huk i byłam pewna, że to strzały. Później zobaczyłam ogień i dym. Ludzie byli przerażeni, krzyczeli i uciekali do wyjścia - mówi Elżbieta Majdańska (58 l.), która prowadzi na dworcu toaletę.
Na miejsce przyjechało 13 zastępów straży pożarnej, policja i kilka karetek pogotowia. - Ewakuowaliśmy około 100 osób, w tym pracowników i pasażerów, którzy przebywali w podziemiach - mówi Michał Konopka ze stołecznej straży pożarnej. Szybko odnaleziono też trzy osoby, które wymagały pomocy pogotowia. - Osoby z baru trafiły do szpitala z poparzeniami twarzy i rąk, ale nie były to obrażenia zagrażające ich życiu. Zajęliśmy się też pasażerką, która zatruła się dymem - mówi dr Elżbieta Weinzieher ze stacji pogotowia Meditrans.
>>> Queens. Pożar w chińskiej restauracji
W czasie oddymiania pomieszczeń strażacy znaleźli w podziemiach jeszcze pięć butli z gazem. Na żadną z nich nie było pozwolenia, bo najemca wyraźnie zabronił ich używania. Jak opowiadają świadkowie, przepisy łatwo było obejść, bo restauratorzy w czasie kontroli butle wynosili, a później wstawiali z powrotem. Amar K., który spędzi najbliższe dni w szpitalu, nie był w stanie wyjaśnić, co się stało. Razem ze wspólniczką będą musieli tłumaczyć się ze złamania przepisów i zapewne z narażenia tylu osób na utratę zdrowia i życia.