Nadia B. przyjechała do Polski w poszukiwaniu pracy i lepszego życia. Na rodzinnej Ukrainie zostawiła 3-letnią córeczkę i ciężko chorą matkę. Kobieta znalazła zatrudnienie w firmie budowlanej. Pracowała przy sprzątaniu i wykończeniach mieszkań budowanych między innymi na Wilanowie.
W pracy poznała Bartłomieja B. Zostali parą, jednak ta znajomość szybko przerodziła się w gehennę kobiety. Jej konkubent zaglądał do kieliszka, a kiedy sobie podpił, stawał się agresywny. Stracił pracę, zdarzało mu się kraść. W poniedziałek w zeszłym tygodniu czara goryczy się przepełniła. - Nadia zadzwoniła do mnie i powiedziała, że on znów ją pobił i poprosiła, żeby po nią przyjechać. Nie miała się gdzie podziać, więc przygarnęliśmy ją. Miała pomieszkać u nas jakiś czas i poszukać sobie mieszkania - opowiada Józef Nocula (46 l.) z Wołomina, znajomy Nadii B.
- Następnego dnia on dzwonił do niej, przepraszał i prosił, żeby do niego wróciła. Zgodziła się, jeśli obieca, że już nigdy nie sięgnie po alkohol - dodaje mężczyzna.
- W czwartek wróciliśmy z pracy, zjedliśmy obiad, ja zszedłem do samochodu i pod drzwiami wpadłem na Bartłomieja B. Przywitał się ze mną, powiedział, że przyszedł do Na-dii, że byli umówieni. Kilkanaście minut później usłyszałem krzyk, pobiegłem do domu i znalazłem Nadię w kałuży krwi - wspomina tragiczne chwile znajomy.
Wiadomo, że Ukrainka nie zaprosiła swojego konkubenta do mieszkania. Wyszła do niego na klatkę. Prawdopodobnie wyczuła od mężczyzny alkohol i chciała zakończyć spotkanie. Wtedy Bartłomiej B. wpadł w szał. Kiedy usłyszał, że kobieta nie wróci do niego, wyjął nóż i dwa razy wbił ostrze w serce Nadii. Ukrainka skonała na miejscu. Zabójca wpadł dwie godziny później w pociągu podmiejskim jadącym w kierunku Warszawy. Miał blisko 1,5 promila alkoholu w organizmie. Już trafił do aresztu. Grozi mu dożywocie.