Sanepid i policja nie odpuszczają. Każda bezczelna próba otwarcia sklepu z podejrzanymi specyfikami będzie szybko pacyfikowana. I tak stało się na skrzyżowaniu ul. Marszałkowskiej i Hożej w czwartkowy wieczór. Choć sklep jest w samym centrum miasta, jego właścicielka postanowiła zlekceważyć decyzję sanepidu i weszła do środka. Razem z nią pięć innych osób. Ale niedługo pobyli w środku.
Patrz też: Minister Krzysztof Kwiatkowski dostał ochronę BOR. Grożą mu handlarze dopalaczami
Najpierw do akcji wkroczyli pracownicy sanepidu, którzy starali się przekonać kobietę i jej towarzyszy do wyjścia. Bezskutecznie. Wręcz przeciwnie, ich prośby rozjuszyły towarzystwo.
- Te plomby nic nie znaczą, a zamknięcie sklepu, w którym już nie ma dopalaczy, jest nielegalne - wykrzykiwał Tomasz Obara, jeden z zatrzymanych. Wtedy zaczęli działać policjanci i strażnicy miejscy, którzy otoczyli sklep. Wszystkie sześć osób policjanci musieli wyprowadzać siłą. Zatrzymani noc spędzili nie w sklepie z dopalaczami, a w policyjnej celi. W piątek tłumaczyli się ze wszystkiego na komisariacie.
Przeczytaj koniecznie: „Król dopalaczy” nie trafi do aresztu. Prokuratura nie złoży zażalenia do sądu