Policjanci co kilkanaście metrów, pozamykane główne ulice, snajperzy na wieży kościoła św. Anny, kontrole i służby pracujące na każdym kroku. Wizyta Baracka Obamy w stolicy to gigantyczne przedsięwzięcie logistyczne. Od tygodni słychać było, że Warszawę czeka paraliż komunikacyjny. Wygląda na to, że warszawiacy wzięli sobie głęboko do serca rady urzędników i zwyczajnie... uciekli z centrum miasta.
Przeczytaj koniecznie: Sławomir Jastrzębowski: Fenomen Obamy
Kilka godzin przed wizytą w Śródmieściu większość ulic była pozamykana. Ale ruch jak na piątkowe popołudnie był niewielki. W korkach stały jedynie boczne ulice, którymi samochody omijały zamknięte Aleje i Trakt Królewski.
Tuż przed wizytą prezydenta służby sprawdzały trasę przejazdu w najdrobniejszych szczegółach. Policjanci wraz z pracownikami MPWiK zaglądali nawet do studzienek kanalizacyjnych w poszukiwaniu ładunków wybuchowych. Inni zaglądali do sygnalizatorów świetlnych na skrzyżowaniach. Na każdym elemencie pojawiała się naklejka z napisem BOR.
Patrz też: Ile waży auto Obamy, ile pali limuzyna Obamy, jaką moc ma auto prezydenta USA
A najważniejszy polityk na świecie wylądował na Okęciu 20 minut przed czasem. Niecałe pół godziny później kolumna kilkudziesięciu samochodów była już na Nowym Świecie. Policjanci na bieżąco zamykali ulice. Wtedy właśnie zakorkowały się Puławska i aleja Krakowska. Wszystko dlatego, że warszawiacy musieli trzymać się z dala od ul. Żwirki i Wigury, którą jechał VIP. Na kilkadziesiąt minut utworzył się też zator na Marszałkowskiej. W pozostałych częściach miasta o wizycie prezydenta USA przypominały jedynie liczniejsze niż zwykle patrole policji.