Wdowa chce poznać prawdę po wypadku w Sowiej Woli. Śledztwo utknęło w miejscu
Magdalena i Maciej do Sowiej Woli pod Warszawą sprowadzili się półtora roku temu. To było spełnienie ich marzeń. Tu mogli realizować swoje pasje. Niestety, rodzinną sielankę przerwała tragedia. – Mój mąż był pasjonatem motocykli. Jego ulubionym była Honda VTX. Prawo jazdy miał od 17 roku życia, zawsze jeździł bezpiecznie – zapewnia pani Magdalena.
W środę, 27 września 2023 r., jej mąż wyjechał służbowo do Mszczonowa. To niecałe 50 km w jedną stronę, więc wsiadł na swój pomarańczowy motocykl. Chciał w ten sposób zakończyć sezon. Wyjechał z domu i miał wrócić nazajutrz w południe. W sobotę planowali pójść do kina.
Następnego dnia był piękna wrześniowa pogoda. Minęła godz. 12, ale Maciej nie pojawił się w domu. Gdy długo nie wracał, jego najbliżsi zaczęli się martwić. – Czekałam w domu z obiadem. To się nigdy nie zdarzało, żeby się nie odzywał. Zawsze był punktualnie albo dawał znać, że się spóźni. Dzwoniłam więc do niego, ale nikt nie odbierał. Zaczęłam się niepokoić – Magdalena wraca do wydarzeń sprzed roku z ciężkim sercem. Nie mogła usiedzieć na miejscu, najpierw zadzwoniła do hotelu, potem do niego pojechała. Tam dowiedziała się, że mąż wyjechał po godz. 10. A mijały kolejne godziny. – Wieczorem zadzwoniłyśmy z moją najmłodszą córką na policję. Podejrzewałyśmy, że stało się coś złego – mówi nasza rozmówczyni. Policjanci nie chcieli jednak udzielić żadnej informacji przez telefon. Funkcjonariusze zasugerowali, by zgłosić się osobiście na komendę w Nowym Dworze Mazowieckim.
W tym czasie chłopak córki państwa Domaradzkich przeglądał serwisy internetowe. I w jednej chwili zbladł. – Szukał jakichś informacji w sieci, nagle zmienił się na twarzy. Pokazał nam ekran telefonu. Znalazł w internecie artykuł o śmiertelnym wypadku motocyklisty kilometr od naszego domu. Na zdjęciu zobaczyłam roztrzaskany motocykl męża. Tak dowiedziałam się, że mój mąż prawdopodobnie nie żyje – opowiada pani Magdalena.
„Kierująca osobowym oplem 48-latka zderzyła się z 56-letnim motocyklistą. Mężczyzna przeleciał nad maską auta i uderzył o asfalt. Pomimo godzinnej reanimacji jego życia nie udało się uratować. Zginął na miejscu” – tak pisaliśmy w internetowym wydaniu „Super Expressu” tego dnia, gdy wydarzył się wypadek. Maciej miał jeszcze d przejechania kilometr, by znaleźć się bezpiecznie w domu. Niestety nie dane mu było dojechać.
– Chciałyśmy się jak najprędzej dowiedzieć, czy to Maciej rzeczywiście zginął. Pojechałyśmy na komendę. Na miejscu dyżurny policjant rzucił, że „to nie piekarnia” i mamy cierpliwie czekać. Wytłumaczyliśmy więc, po co przyjechaliśmy. Wyszedł, po krótkiej chwili wrócił i potwierdził, że mój mąż nie żyje, a ciało trafiło do zakładu medycyny sądowej – słyszymy.
Przez dziewięć godzin od wypadku nikt nie powiadomił rodziny o śmierci bliskiego. – Mąż miał przy sobie dokumenty, jego telefon cały czas dzwonił, bo próbowałam się z nim połączyć. Wypadek miał miejsce kilometr od naszego domu, a my się dowiedzieliśmy o wszystkim z internetu. Dlaczego tak? – pyta rozżalona wdowa. Została przesłuchana w charakterze świadka. Została poinformowana o wszczęciu śledztwa w sprawie wypadku. Tylko, że od wypadku minął ponad rok, a śledztwo nie przyniosło żadnych konkretnych rozstrzygnięć. Utknęło.
– Wiem tylko tyle, że kierująca samochodem osobowym nie ustąpiła pierwszeństwa na skrzyżowaniu i zderzyła się z motocyklem mojego męża, który jechał prosto – mówi nam pani Magdalena. Ale kobieta z opla przez 13 miesięcy nie została nawet przesłuchana! A samochód – sprzedany. Śledczy w kwietniu tego roku zawiesili śledztwo.
– Od tamtej pory nic się nie dzieje. Wypadek zdarzył się 13 miesięcy temu, a ja nie mam żadnych nowych informacji. Ja i moja rodzina jesteśmy w dalszym ciągu w ogromnym stresie, nie możemy spać spokojnie, bo nie wiemy dlaczego zginął nasz bliski. I dopóki się tego nie dowiemy, nie zaznamy spokoju – mówi wdowa. Często chodzi na miejsce wypadku. Tam gdzie zmarł Maciej, stoi teraz krzyż, a przy nim zawsze palą się znicze.
Pani Magdalena ma żal do prokuratury i policji za przeciągające się postępowanie. – Chciałabym w końcu móc w sensie emocjonalnym pochować męża. Dziś wciąż czuję „stan zawieszenia” – mówi nam.
Jak długo ten „stan zawieszenia” może trwać?
– Przedmiotowe postępowanie pozostaje zawieszone z uwagi na konieczność uzyskania opinii biegłego z zakresu rekonstrukcji wypadków drogowych. Niezwłocznie po uzyskaniu powyższej opinii śledztwo zostanie podjęte i, w zależności od jej treści, wykonane zostaną czynności procesowe z udziałem kierującej pojazdem osobowym. W przedmiotowym śledztwie była badana kwestia używania telefonu podczas jazdy przez kierującą samochodem. Bardziej szczegółowe informacje odnośnie ustaleń co do okoliczności wypadku mogą zostać udzielone po uzyskaniu wskazaniu ekspertyzy i wykonaniu czynności procesowych – tak na nasze pytania o postępowanie w sprawie wypadu odpowiada prokurator Norbert Woliński z Prokuratury Okręgowej Warszawa-Praga.