Reporterzy „Super Expressu” spotkali go tam też w dziś, 9 maja, w 35. rocznicę największej katastrofy lotniczej w Polsce. – Widziałem tego dnia kłęby gęstego dymu nad lasem i helikopter wiszący nad połaciami pustego terenu, który badał miejsce katastrofy – wspomina dzień 9 maja 1987 roku mieszkaniec Ursynowa. Nie wie, czy przeżyłby, gdyby samolot spadł odrobinę dalej. Na miejscu katastrofy, na leśnej polanie stoi obelisk poświęcony ofiarom. Ze świeczką i kwiatami dla kolegów pilotów przyszedł też Karol Kłosiewicz, mechanik pokładowy.
CZYTAJ RÓWNIEŻ: Katastrofa lotnicza w Lesie Kabackim. Najmłodsza ofiara miała niecałe 2 lata
– W tej katastrofie zginęli moi znajomi, koledzy. Tego dnia byłem wtedy na działce w Nadarzynie, ale po katastrofie zostałem wezwany na lotnisko. Pamiętam, jak rodziny tragicznie zmarłych pasażerów krzyczały w naszym kierunku: „mordercy!”. To było potworne. 9 maja zapisał się mojej pamięci na zawsze – opowiada nam Karol Kłosiewicz.
Na miejscu katastrofy pojawili się też pracownicy LOT-u, piloci oraz stewardesy, oraz burmistrz Ursynowa Robert Kempa. W kompletnej ciszy złożono wieńce.
Każdy miał tylko w uszach znane powszechnie ostatnie słowa załogi: – Dwa silniki oberwało, dwa silniki obcięło (...). Nie wiemy, co się stało. Opuszczamy się! – Palicie się? – pada pytanie z wieży kontroli lotów. – Chyba tak – odpowiada pilot. I żegna się: – Dobranoc, do widzenia, cześć. Giniemy!
Była godz. 11.12. Zginęły wszystkie osoby znajdujące się na pokładzie. Pilot, aby nie uderzyć w budynki, mieszkalne, skierował samolot na las...
– Przyjechałam w to miejsce miesiąc po katastrofie. Ludzie nadal odnajdowali wtedy jeszcze spopielone buty, torebki, przedmioty należące do bliskich – słyszymy od mieszkanki Ursynowa Barbary Tarasiuk.
Polecany artykuł: