Nasz eksperyment przeprowadziliśmy w ubiegłym tygodniu. Najpierw wybraliśmy się do wojewódzkiej stacji sanitarno-epidemiologicznej po specjalny wyjałowiony pojemnik, do którego nabraliśmy wody z rzekomo przerażająco brudnej i cuchnącej Wisły przy plaży Rusałka. Woda, rzeczywiście, przejrzysta nie była, ale postanowiliśmy naszej mętnej próbce dać szansę. W sanepidowskim laboratorium woda została przebadana dokładnie tak jak kąpieliska. Laboranci sprawdzali obecność bakterii Escherichia coli oraz enterokoków, czyli paciorkowców kałowych. To od ich stężenia zależy, czy do danego zbiornika można bez obaw wejść, czy grozi to niebezpieczeństwem.
Co się kryje w Wiśle?
Wynik był już po kilku dniach i okazało się, że wcale nie jest tak źle! W 100 ml próbki laboranci znaleźli 730 jednostek E-coli, a dopuszczalna przez Ministerstwo Zdrowia zawartość to 1000! Podobnie z bakteriami kałowymi. Było ich 344, czyli w normie, bo górna granica wynosi 400. Podobne wyniki co roku uzyskuje ulubione kąpielisko warszawiaków, czyli Jeziorko Czerniakowskie.
- To badanie tylko potwierdza to, co było dawno wiadomo. Przychodzę tu z koleżankami od 40 lat i nigdy nie dostałam wysypki - mówi pani Bogusława (65 l.) z Pragi-Północ. Dlaczego więc jesteśmy Wisłą tak bardzo straszeni? - To, że w jednym miejscu nie było pasożytów i bakterii, nie oznacza, że kilka metrów dalej ich nie będzie. To jest dzika rzeka, płynąca woda, która nigdy nie będzie w dwóch miejscach taka sama. Poza tym na Wiśle nie ma ani jednego kąpieliska, dlatego wchodzimy do niej na własną odpowiedzialność - komentuje Joanna Narożniak z WSSE w Warszawie. Radzi też nie pić wody z Wisły, bo może się to skończyć zatruciem pokarmowym.
ZAPISZ SIĘ: Codziennie wiadomości Super Expressu na e-mail
Zobacz: Baseny w Warszawie. Tutaj uczniowie pływają za darmo