W dniu bezwzględnej inwazji wojsk rosyjskich na Dworcu Zachodnim zaroiło się od obywateli Ukrainy. Tłumy z walizkami czekały na autobusy odjeżdżające za nasza wschodnią granicę. Tego dnia widać było wiele wzruszających scen, na peronach ludzie ściskali na pożegnanie swoich bliskich, którzy chwilę później odjeżdżali autokarami do ogarniętej konfliktem Ukrainy.
Jedną z osób, która czekała na autobus do Ukrainy był Jurii Kolbasniok (27 l.). Jurii przyjechał do Polski do pracy. Chciał zarobić na godne życie dla swojej rodziny. Jednak wieść o inwazji na jego ukochany kraj natychmiast zmieniała jego plany.
ZOBACZ TEŻ: Wojna na Ukrainie. "W mój rodzinny dom zaczęli uderzać rosyjscy żołnierze"
Jurii pochodzi ze Stebnika pod Lwowem. - Przyjechałem tu do pracy, byłem zatrudniony w firmie brukarskiej w Ciechanowie. Wracam, bo zaczęła się wojna. W domu czeka na mnie żona i syn, ale jak wrócę, zaciągnę się do wojska. Jadę walczyć za mój kraj, bo nikt inny za mnie tego nie zrobi. Sytuacja jest ciężka - powiedział.
Polecany artykuł:
W czwartkowy ranek obywateli Ukrainy obudziły strzały, wybuchy i syreny alarmowe. Wojskie rosyjskie zaatakowały z trzech stron. Atak szedł z powietrza, lądu i wody. I chociaż jeszcze dzień wcześniej świat zasypiał z nadzieją, że do rozlewu krwi na Ukrainie nie dojdzie, nadzieja ta prysła jak bańka mydlana.