Ale najpierw trochę o budżecie. Rada Warszawy w czwartek podzieliła 21 mld dochodów i prawie 24 mld wydatków na 2023 r. Skarbnik miasta Mirosław Czekaj i jego ekipa dokonali cudu, by pozlepiać w jedną spójną całość żądania burmistrzów dzielnic, oczekiwania dyrektorów biur i poszczególnych jednostek miasta, sugestie radnych i plany prezydenta wynikające z konieczności realizowania wyborczych zobowiązań. Jedna obietnica się nie zmieściła – nie ma pieniędzy na darmowe bilety dla licealistów ani na to, by obniżyć wiek uprawniający do tanich biletów seniora (z 65 lat do 60). Nie ma też pieniędzy na rozpoczynanie wielkich inwestycji, nawet tych szumnie zapowiadanych od wielu lat – jak budowa sali koncertowej dla Sinfonii Varsovii na Pradze-Południe. Na szczęście znalazło się dodatkowych 30 mln zł, by chociaż wyremontować zabytkowe budynki dzisiejszej siedziby słynnej orkiestry przy ul. Grochowskiej. Dyrektor Sinfonii martwił się na naszych łamach, że i ta część jego inwestycji jest zagrożona przez finansowy kryzys stołecznych finansów.
I to podzielenie budżetu uważam za większy sukces niż samo jego uchwalenie. Choć dyskusja zawsze trwa godzinami, choć przy każdej dyskusji budżetowej opozycja uaktywnia się intensywnie i od czasu do czasu błyska jakimś zaczepnym, ale i merytorycznym zarzutem, to póki Koalicja Obywatelska w Radzie Warszawy ma samodzielną większość, wynik jest przesądzony. I tak było i tym razem. Rafał Trzaskowski może odetchnąć, bo wizerunkowo to i jego sukces.
Wspomniałam jednak na początku o jeszcze jednym, bardziej osobistym sukcesie Rafała Trzaskowskiego. Odkąd prezydent zaczął jeździć po dzielnicach i spotykać się z mieszkańcami, obserwuję, jak sobie radzi w tematach nieoczywistych, lokalnych, jak remont małej drogi, skrzyżowania na Białołęce czy choćby słynnego rdestowca zarastającego Wesołą. Niewątpliwie Trzaskowski, który w kampanii przyznawał: „Wesoła? Ursus? Nie znam…”, przez cztery lata nauczył się Warszawy. Nauczył się na tyle, że na spotkaniach z mieszkańcami bardzo rzadko odpowiada: „Tej sprawy jeszcze nie znam. Odsyłam do…” – i tu czasem pada nazwisko konkretnego współpracownika, czy to któregoś wiceprezydenta, czy dyrektora biura, czasem sekretarza miasta. Czasem. Najczęściej Trzaskowski odpowiada mieszkańcom sam. I to odpowiada z przekonaniem, bez „ściemniania”, że coś wie. To umiejętność godna pochwały.
Ktoś złośliwy powie, że cztery lata (czyli kiedyś jedna pełna kadencja samorządu) to wystarczająco dużo czasu, by się Warszawy i jej problemów nauczyć. Polemizowałabym. Przez cztery lata urzędnik zza biurka może co najwyżej spróbować poczuć problemy Warszawy. Ten, który dużo jeździ, jest otwarty na sugestie i rozmowy z różnymi środowiskami, może zacząć konstruktywnie myśleć i proponować sensowne rozwiązania po trzech latach. Trzaskowski do tej pory do tych „dużo jeżdżących” się nie zaliczał. Ale – jak widać po reakcjach mieszkańców, którzy przychodzą na kolejne spotkania z nim – daje radę. Niewielu jest takich, co po wyjściu ze spotkania mają poczucie, że zostali ze swoją sprawą sami. Niewiele jest też spraw i tematów, które są w stanie Trzaskowskiego zaskoczyć. A to już duży sukces.
Izabela Kraj
Zapraszamy do przeczytania innych felietonów z cyklu "Kraj o Warszawie"
„Zero” Trzaskowskiego robi wrażenie! Kraj o Warszawie. Felieton
Prezydencie Trzaskowski i po co Ci to było? Kraj o Warszawie. Felieton