- Czułam, że to się stanie, mówiłam, ale nikt mi nie wierzył – szlocha Justyna M., matka dzieci. Od kilkudziesięciu godzin odchodzi od zmysłów. Rozpacz dosłownie ją paraliżuje. Nie może pojąć jak to się stało, że spełnił się czarny scenariusz, który przewidziała. Odsyła po informacje na policję…
Ona i Tomasz M. byli w trakcie rozwodu. Od marca mieszkali osobno. W maju na pierwszej rozprawie sąd zadecydował, że dzieci mają na stałe mieszkać z matką, ojciec zaś może je tylko widywać. Nie pogodził się z tym. Stale nękał żonę, jeździł za nią, nachodził w domu, a synka wielokrotnie porywał. Za każdym razem interweniowała policja i chłopiec wracał do matki, ale te sytuacje były tak częste i zarazem groźne, że w końcu musiał interweniować sąd - pozwolił Tomaszowi M. widywać dzieci wyłącznie pod kontrolą kuratora sądowego.
I tak właśnie było w niedzielę, gdy mężczyzna zabrał Kornelię i Arturka do Kolorado. Kurator miał zagwarantować, że dzieci całe i zdrowe wrócą do matki. Tyle że Tomasz M. uśpił jego czujność. Zostawił pod jego opieką córkę, a sam poszedł z synem do toalety. Gdy długo nie wracali, kurator postanowił sprawdzić co się dzieje. Okazało się, że toaleta jest zamknięta i dobijają się do niej ludzie.
- Otworzyliśmy drzwi. Na podłodze leżał nieprzytomny mężczyzna i dziecko. Jeszcze żyli. Wezwaliśmy służby ratunkowe – relacjonuje pracownik sali zabaw.
Czteroletni Arturek i jego ojciec trafili do szpitala, jednak mimo trudu lekarzy nie udało się ich uratować. Tymczasem, gdy trwała walka o ich życie, do Kolorado wpadła zaniepokojona Justyna M. Zrozumiawszy co się stało - zemdlała.
Okoliczności tragedii w sali zabaw wyjaśniają policja i prokuratura. Niebawem przeprowadzona zostanie sekcja zwłok Tomasza M. i jego synka. Dopiero wtedy będzie wiadomo, jaką wypili truciznę.
Polecany artykuł: