- Kiedy wybiegliśmy z budynku, samochód był już w połowie pod wodą. Wskoczyłem do jeziorka i zacząłem wyciągać kierowcę. Nie był przypięty pasami, więc jakoś daliśmy radę - opowiada Mariusz Gąska (30 l.)
Wjechał do jeziorka
Wszystko wydarzyło się tuż po godz. 11. Srebrny mercedes pędził ul. Vogla w kierunku ul. Przyczółkowej. Tuż przed Jeziorkiem Powsinkowskim samochód podskoczył na wyboju. Auto uderzyło w barierkę, przekoziołkowało i przeleciało kilka metrów nad ziemią wprost do akwenu.
Przeczytaj koniecznie: Warszawa: Wypadek na Banacha
Na szczęście świadkowie wypadku zareagowali natychmiast.
- To był straszny widok. Twarz kierowcy była cała czerwona, nabrzmiała krwią. Przez moment myśleliśmy, że on nie żyje - wspomina Wojciech Łopacki (38 l.), drugi z ratowników. - Na szczęście zatrzymał się przejeżdżający akurat lekarz i zaczął go reanimować - dodaje.
Jechał za szybko albo miał zawał
Marek G. (64 l.) nie odzyskał przytomności, trafił do szpitala, jego stan jest ciężki. Ze wstępnych ustaleń wynika, że mężczyzna jechał zbyt szybko i nie opanował auta na śliskiej nawierzchni. Jednak mundurowi nie wykluczają, że tuż przed wypadkiem kierowca mógł stracić przytomność albo dostać ataku serca.