Bardzo często chorą na koronawirusa bliską nam osobę widzimy po raz ostatni jak trafia ona na oddział zakaźny do szpitala. Później pełny reżim sanitarny i zakaz odwiedzin powoduje, że uświadamiamy sobie, że już nigdy więcej możemy jej nie zobaczyć. Pozostaje jednak nadzieja na ostatnie pożegnanie. Miał ją profesor Uniwersytetu Warszawskiego Maciej Duszczyk, który podzielił się swoimi przeżyciami na Facebooku. Jego post zobaczyło tysiące osób. A to, co tam napisał wprawia w osłupienie. - Tata zmarł w szpitalu jednoimiennym na Wołoskiej. Główna przyczyna to COVID-19. (…) Można było podać mu tylko ulubioną wodę i zdjęcia, żeby nie zapomniał jak wyglądamy. (…) Będę musiał zidentyfikować tatę, tak aby nie doszło do jakiejś pomyłki. To mało prawdopodobne, ale to element procedury. Niestety o pojechaniu do szpitala i identyfikacji na miejscu nie ma mowy - opisał profesor.
Z OSTATNIEJ CHWILI - w szkołach brakuje nauczycieli! Masowo biorą L4
Procedura identyfikacji jest wyjątkowo okrutna. Bliscy nie mają możliwości ostatni raz spojrzeć na zmarłego, nie mogą go dotknąć, przytulić, po prostu pożegnać. - W czwartek dzwoni telefon z Izby Zmarłych. Pam, z którym już rozmawiałem opisuje mi co się stanie. Za chwilę wyślą mi zdjęcie i ja mam oddzwonić i potwierdzić, że to tata. Przychodzi MMS. Oddzwaniam i potwierdzam. Ryczę przez chwilę jak bóbr. Najtrudniejsze w tym wszystkim jest to, że nie ma możliwości nawet symbolicznego pożegnania - dodał Maciej Duszczyk, który w poście opisał też całą masę trudności związanych z pogrzebem.
"Chorowałem 23 dni w samotności" -TYLKO U NAS wzruszająca rozmowa z burmistrzem Pragi-Południe