Aktualnie Spółdzielnia Mieszkaniowa "Bródno" podzielona jest na cztery osiedla, każde z nich ma radę podejmującą decyzję o firmach obsługujących budynek, liczbie sprzątań, opłatach dla dozorców. - Zaproponowałem usunięcie rad osiedli. Ich członkowie dostają pieniądze, a to generuje roczne koszty na poziomie 1,5 mln zł. Chcę, żeby zamiast rad osiedli każdy z 206 bloków miał swój własny komitet - tłumaczy prezes Sławomir Antonik.
Mieszkańcy węszą podstęp. Atakują prezesa za centralistyczne zapędy i lekceważenie demokratycznie wybieranych rad osiedli. - Formalne ustawowe rady osiedli mają zostać zastąpione nieformalnymi grupkami ludzi w każdym bloku. Olbrzymia spółdzielnia zarządzana jest przez garstkę działaczy, którzy nie dostrzegli, że żyjemy w czasach demokracji, jawności i partycypacji obywatelskiej - grzmi Adam Rymski (50 l.), mieszkaniec SM Bródno. Jak działałyby takie komitety?
Prezes chce, by byli to społecznicy, którzy "zapewne są w każdym bloku" i chcieliby działać w swoim własnym interesie. Kompetencje komitetów mają być określone w statucie spółdzielni. - Wszędzie będzie chaos. Jeden chodnik będzie posprzątany, a tam, gdzie komitet będzie gorzej pracował, będzie bałagan - mówią nam mieszkańcy. I zapowiadają: - Jak to przegłosują, to wywieziemy prezesa na taczce!
Zorganizowali już raz wielką pikietę pod siedzibą spółdzielni przy Krasnobrodzkiej. Przed drzwiami ustawili słomianego misia - jak z "Misia" Barei, symbolizującego peerelowskie absurdy. Na plakatach mieli zdjęcie burmistrza na taczce. Sławomir Antonik bagatelizuje awanturę. - W spółdzielni jest 26 tys. członków, a protestuje garstka. Mam wrażenie, że chodzi nie o kwestie merytoryczne, a o osobiste - stwierdza były burmistrz.