Warszawa: Zabił Grzegorza dla ubrań i komórki

2010-05-11 6:36

Tylko kilka dni potrzebowała policja, by dorwać bezwzględnego mordercę Grzegorza Z. (†45 l.). Wojciech T. (33 l.) najpierw brutalnie udusił, a potem podpalił mieszkanie mężczyzny. Wbrew przypuszczeniom, nie była to zaplanowana zemsta czy egzekucja. Morderca przyznał się do wszystkiego.

- Zrobił to dla... telefonu komórkowego, pary butów i kilku ubrań - zdradzili nam śledczy pracujący przy sprawie.

Dla rodziny Grześ był wspaniałym człowiekiem, który całe swoje życie ciężko pracował - opowiadają ze łzami w oczach krewni zamordowanego mężczyzny. Aż trudno uwierzyć, jak ktoś może pozbawić życia innego człowieka dla kilku niewiele wartych przedmiotów?!

Przeczytaj koniecznie: Lidzbark, warmińsko-mazurskie: Zabił Darka i pił 3 dni z trupem

Wszystko rozegrało się w czwartek wieczorem w mieszkaniu na Pradze-Południe. Grzegorz Z. poznał swojego przyszłego mordercę w parku. Mężczyźni pili razem piwo i rozmawiali. Później Grzegorz zaprosił nowo poznanego kolegę do siebie i tam wypili jeszcze kilka drinków. Nie ma pewności, czy Wojciech T. wchodził do domu swojej ofiary z zamiarem zabicia, czy na ten szatański pomysł wpadł nagle. Wiadomo na pewno, że kilka razy uderzył swoją ofiarę i przewrócił na łóżko - ustalili policjanci. Potem rzucił się na ogłuszonego Grzegorza Z., wokół jego szyi zacisnął pętlę ze zwiniętego prześcieradła i dusił tak długo, aż bezbronny mężczyzna przestał się ruszać.

Morderca nie miał jednak pewności, czy zabił. Z bezwzględnym wyrachowaniem włożył w usta swojej ofiary knebel, a ręce skrępował prześcieradłem. Potem zajął się plądrowaniem mieszkania. Ukradł kilka ubrań i telefon komórkowy. Pomyślał też o zatarciu śladów. W tym celu ułożył dokumenty Grzegorza Z. na podłodze i podpalił. Potem wyszedł, zamknął drzwi na klucz i uciekł.

- Sprawą od razu zajęli się mundurowi. Wojciech T. (33 l.) wpadł 3 dni po swojej zbrodni w tym samym parku, w którym poznał swoją ofiarę. Był już wcześniej notowany za rozbój. Wczoraj stanął przed prokuratorem. Może trafić do więzienia nawet na dożywocie - tłumaczy mł. asp. Dorota Tietz ze stołecznej policji.

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki