Zabili i nie usłyszeli wyroków. Jan B. zabił ojca księdza na plebanii. Jarosław R. poćwiartował teścia w mieszkaniu
O sprawie morderstwa na plebanii w Warszawie pisaliśmy na łamach „Super Expressu” w 2019 r. Mężczyzna, który ranił księdza i zabił 65-letniego ojca jednego z duchownych, poszedł do zakładu psychiatrycznego, zamiast do więzienia.
Do zdarzenia doszło w parafii pod wezwaniem świętego Augustyna przy ul. Nowolipki w Warszawie. Do plebanii wbiegł zdenerwowany mężczyzna i zaatakował tam mężczyznę. 65-latek przygotowywał się akurat do sakramentu spowiedzi. Bez żadnego ostrzeżenia agresor ruszył na niego i zaczął zadawać ciosy nożem. Ksiądz, który był świadkiem zdarzenia, ruszył na pomoc 65-latkowi. Wtedy napastnik rzucił się również na kapłana. Rzecznik prasowy Archidiecezji Warszawskiej ks. Przemysław Śliwiński potwierdził wówczas, że ofiarą był ojciec jednego z księży, który przyszedł się wyspowiadać.
Sprawca ataku próbował uciec, ale wkrótce został zatrzymany. Tuż po schwytaniu przez policjantów stracił przytomność. Konieczna była reanimacja. Mężczyzna przez kilka dni przebywał w szpitalu. Później okazało się, że to Jan B., były rugbysta i bokser Legii Warszawa. Badania potwierdziły, że brał narkotyki, a dokładniej Tetrahydrokannabinol, popularnie zwany THC. Jest to główna substancja psychoaktywna zawarta w konopiach indyjskich.
- Mamy opinię psychiatrów. Po przeprowadzonych badaniach oraz analizie dokumentacji medycznej lekarze stwierdzili, iż Jan B. przejawia objawy choroby psychicznej. W dniu 11 kwietnia 2019 roku, miał zniesioną zdolność rozumienia znaczenia czynu i pokierowania swoim postępowaniem – poinformował wtedy Łukasz Łapczyński z Prokuratury Okręgowej w Warszawie.
Równie wstrząsająca zbrodnia rozegrała się 3 lata później na Białołęce. "Rzeźnik z Myśliborskiej" w sierpniu w bestialski sposób zamordował własnego teścia. Z ustaleń śledczych wynika, że zatłukł go toporkiem i poderżnął gardło. To, co zrobił później, mrozi krew w żyłach.
Wstrząsające wydarzenia miały miejsce 11 sierpnia. 72-letni mieszkaniec Tarchomina pojechał odwiedzić swojego 48-letniego zięcia. Długo nie wracał, więc zaniepokojona żona zawiadomiła policję. Po wskazany adres pilnie ruszyli policjanci. Nikt nie otwierał im drzwi, a w mieszkaniu panowała złowroga cisza. W pewnym momencie mundurowi usłyszeli otwierającą się windę. Wyszedł z niej mężczyzna, rodem z najgorszego koszmaru. W rękach trzymał piłę tarczową. Ubranie miał ubrudzone krwią. Na widok policjantów bardzo się zdenerwował i zaczął się dziwnie zachowywać. Policjanci przeczuwali, że doszło do czegoś strasznego. Przy drzwiach zauważyli brunatną smugę zakrzepłej już krwi. - Mężczyzna stwierdził, że źle się czuje. Dodał też, że boi się wejść do swojego mieszkania. Dobrowolnie oddał policjantom nóż, który trzymał w kieszeni. Mundurowi nałożyli mu kajdanki - poinformowała wtedy kom. Paulina Onyszko z białołęckiej policji.
Zatrzymany przekazał funkcjonariuszom klucz do swojego mieszkania. Widok, jaki mundurowi zastali po wejściu do środka przyprawia o dreszcze. Wszystko było obryzgane krwią. Na korytarzu leżały okaleczone zwłoki starszego mężczyzny. Nie miały nóg. Obok ciała leżała piła, toporek i siekiera. Funkcjonariusze natychmiast wezwali kryminalnych. Ci zaczęli szukać odciętych kończyn 72-latka. Znaleźli je w pobliskim kontenerze na śmieci.
Prokuratura przekazała później wstrząsające szczegóły. 48-latek usłyszał zarzut zabójstwa i znieważenia zwłok. Według śledczych ciął nieboszczyka „tym, co miał w domu”. Kawałkowanie zwłok szło mu bardzo powoli, więc postanowił ułatwić sobie zadanie. Pojechał do marketu. Późnym wieczorem zakupy mógł zrobić jedynie w dużym sklepie budowalnym na Białołęce. Poplamiony krwią wybrał z regału piłę tarczową i wrócił. Nie zdążył jej użyć, bo zatrzymali go policjanci.
Za postawione zarzuty groziło mu dożywocie. Ale wyroku nigdy nie usłyszał. Rok od zbrodni pojawiły się nowe, zaskakujące informacje. Specjaliści przez blisko rok sprawdzali, czy w chwili popełniania mordu był poczytalny. Doszli do wniosku, że nie był. - Na początku sierpnia do Sądu Okręgowego Warszawa-Praga trafił wniosek skierowanie podejrzanego do zamkniętego zakładu psychiatrycznego z uwagi na jego niepoczytalność – powiedziała „Super Expressowi” prok. Katarzyna Skrzeczkowska z Prokuratury Okręgowej Warszawa-Praga.
Co mówi na ten temat polskie prawo? Zapytaliśmy o to ekspertkę. - Art. 31 Kodeksu Karnego mówi, że nie popełnia przestępstwa, kto z powodu choroby psychicznej, upośledzenia umysłowego lub innego zakłócenia czynności psychicznych, nie mógł w czasie czynu rozpoznać jego znaczenia lub pokierować swoim postępowaniem. Sąd powołuje w tym celu biegłych, którzy orzekają o tym, czy osoba, która dopuściła się zbrodni była poczytalna – mówi mec. Ewa Waszkowiak. Tym samym ani „rzeźnik z Myśliborskiej”, ani były bokser nie trafili przed oblicze sądu, bo zgodnie z prawem chora psychicznie osoba nie może odpowiadać za czyny, które popełniła.